Podsumowanie miesiąca – GRUDZIEŃ 2017

*Za moment  koniec 2017 roku i wszyscy wokół piszą podsumowania. A ja nie jestem dobry w tego typu zestawieniach, więc u mnie kilka słów o grudniu i trochę więcej o tym, jak widzę swój blog (i siebie oczywiście też) w trzecim roku działalności Nowalijek. 

*Od września dopadł mnie kryzys czytelniczo – blogerski. Więcej obowiązków w pracy, co w moim przypadku oznacza więcej pracy w domu, przymus czytania zaległości, bo wydawnictwa (hipotetycznie) czekają i ogólna niechęć do tzw. blogosfery negatywnie wpłynęły na kondycję bloga, choć mam zapewnienia, że tego nie widać. Na szczęście spadek formy mija i działam dalej. Ciekawe, na ile tym razem wystarczy mi siły oraz cierpliwości.


*Przeczytałem osiem książek, zrecenzowałem siedem. I coś mi się wydaje, że taka liczba jest optymalna i na miarę moich możliwości. 
Aby przejść do recenzji, wystarczy kliknąć w tytuł.

1. Jorn Lier Horst Gdy morze cichnie
2. Jozef Karika Strach patronat
3. Magdalena Witkiewicz i Alek Rogoziński Pudełko z marzeniami
4. Bartosz Szczygielski Krew – recenzja oficjalna dla LC
5. Tadeusz Biedzki Ostatnie srebrniki
6. Carla Montero Zimowy wiatr na twojej twarzy – recenzja dla LC
7. Corrie Jackson Fashion Victim – premiera 17.01.2018

Przeczytałem także Kobietę w oknie A.J. Finn, ale o tej powieści 
napiszę już po Nowym Roku.

*Serialowo? Dark od Netflixa. Zaskakująco dobra, klimatyczna produkcja (niemiecka tym razem), dla fanów historii nieoczywistych, pokręconych, wymagających skupienia. Bardzo odświeżające doświadczenie, odpoczynek od produkcji amerykańskich, czy brytyjskich. Wprawdzie finał sezonu mnie osobiście rozczarował, ale już wypatruję obiecanej kontynuacji, ponieważ niby sporo się wyjaśniło, ale w rzeczywistości nie wyjaśniło się nic. Na zagranicznych forach można przeczytać, że aby zrozumieć Dark, trzeba bardzo uważnie obejrzeć go dwa razy, żeby wyłapać wszystkie drobiazgi, upchane przez twórców w fabule. I niech to będzie dla Was najlepsza rekomendacja. Na powtórkę nie znajdę czasu, ale na nowy sezon – z pewnością.

Zanim zabiorę się za nowe tytuły, obiecałem sobie, że najpierw dokończę te, które aktualnie oglądam. Jak na razie udaje mi się dotrzymać, danej sobie, obietnicy. 
*Instagramowe podsumowanie roku nie wypadło najgorzej, a ja wciąż nie mogę uwierzyć, że udało mi się zebrać 200 000 serduszek. No ale algorytmy nie kłamią. Ba, skutecznie ucinają zasięgi, dzięki czemu to, co widzicie w podsumowaniu, to zdjęcia do połowy roku. Potem moje fotki bardziej mi się podobają, ale Instagram wie lepiej. I wszystko wskazuje na to, że tak już pozostanie. Póki co, nie mam zamiaru dokładać się do tego interesu i płacić za promocję konta. 


*W grudniu na moment do Krakowa wpadła Magdalena Knedler i zdążyła podpisać dwa egzemplarze swojej powieści. Rozdanie z Nie całkiem białym Bożym Narodzeniem okazało się rekordowym konkursem na moim FB. 


*Na Instagramie i Facebooku mam Was trochę ponad 8 000, a bloga odwiedziło 185 000 czytelników. I dla mnie są to liczby kosmiczne. Kosmiczne! 

* W grudniu 2015 roku recenzowałem między innymi …

*A w 2016 … 


*Muzycznie? Oczywiście świątecznie, ale w tym roku postawiłem na stare bożonarodzeniowe szlagiery, więc było swingująco. Przy okazji polecam Wam brytyjskie trio The Puppini Sisters, ja jestem ich fanem od bardzo dawna. 


Poniżej mała próba ich możliwości – nieśmiertelny Mr Sandman … 
Te piosenki (głównie covery) fajnie bujają i jeszcze lepiej poprawiają nastrój.


*Barbra Streisand zdążyła przed świętami z nową/starą płytą. Czyli zrobiła mi prezent – jak co roku 😉 


*A skoro o prezentach mowa … to dzięki instagram.com/mojefilmydvd miałem okazję obejrzeć Dunkierkę Christophera Nolana i w mojej serialowej kolekcji pojawił się VII sezon Gry o tron. Dziękuję! 



*W grudniu przeszedłem (wreszcie) na własną domenę. Końcówki .pl i .com były już zajęte, ale .com.pl na szczęście nie. Naturalnym krokiem powinno być wykupienie serwera i przeniesienie bloga na swoje. Zmiana adresu okazała się banalnie prosta, ale całej przeprowadzki już trochę się boję… Skąd taka decyzja? To była ucieczka do przodu, bo jak napisałem na początku tego podsumowania, kryzys dał mi się bardzo we znaki. Ten czytelniczy to w sumie nic nowego, ale blogerski okazał się zaskoczeniem. Odechciało mi się nie tylko czytać, ale i pisać. Mocno zastanawiałem się nad kontynuacją Nowalijek i własny adres odsunął myśl o zamknięciu tego interesu. 

Nie jest żadną tajemnicą, że prowadzenie bloga i kont w mediach społecznościowych zabiera dużo czasu – więcej, niż może się wydawać. Oprócz książek jest życie i praca, teatr, film, serial i cała gama atrakcji, jakie daje życie w dużym mieście. A tu nagle okazuje się, że wszystko kręci się wokół książek. Co pierwsze, co może poczekać? Są takie momenty, że nowości płyną wartkim strumieniem i naprawdę trudno ustalić sobie jakieś priorytety. Z racji zawodu i zainteresowań klasykę mam już dawno przeczytaną, nie sięgam po to, co mniej mnie interesuje, ale i tak nie znalazłem sposobu, aby nadążyć ze wszystkim. W końcu ile książek w miesiącu trzeba przeczytać, aby być na bieżąco? 10? 20? Oczywiście są takie osoby, które czytają jeszcze więcej, ale ja do nich nie należę. W 2018 roku wysiadam z tego, pędzącego nie wiadomo gdzie, pociągu. I tak nie jestem w stanie być na czasie ze wszystkimi nowościami. Doszedłem w pewnym momencie do ściany – czytanie, które towarzyszy mi od dziecka – przestało być przyjemnością, stało się przykrym obowiązkiem. Na szczęście wyłapałem ten moment i sukcesywnie wprowadzam program naprawczy. 

Przechodzę na rytm slow – wolnego czytania we własnym tempie. Raz pewnie będzie lepiej, raz pewnie gorzej. Trudno. Małem sporo czasu, aby sobie to wszystko przemyśleć. Nie mam ambicji (ani warsztatu, ani możliwości) wpływać globalnie na gust innych ludzi. Dlatego czytam to, co mi odpowiada i piszę o książkach tak, jak umiem i jak czuję. Poprawiam, szlifuję i choć nie zawsze jestem z siebie zadowolony, to jednak czytacie mnie i ufacie moim ocenom, a to jest dla mnie największy komplement i kop do dalszej działaności. Żeby było jasne – znam swoje miejsce w szeregu, jest mi dobrze tu, gdzie jestem i mam nadzieję, że tego wpisu nie odczytujecie, jako wyrazu megalomanii (albo innej sodówki). 

Od połowy roku nie piszę już do wydawnictw z prośbą o książkę do recenzji. Wychodzę z założenia, że jeśli książka będzie chciała do mnie trafić, to trafi. Jeśli nie, to nie. Brutalna prawda jest taka, że 90% tytułów, które mnie interesują, znajdę na Legimi, za które płacę abonament w cenie okładkowej (bez rabatów). Resztę jestem w stanie sobie kupić, albo machnąć ręką (kupię i przeczytam za 10 lat). Oczywiście miło jest dostać egzemplarz, ale sami wiecie, że często to wersja próbna, a o finalną trzeba dodatkowo prosić … Pewnie, że dobrze na IG dobrze wyglądają stosy nowości, ale półki w domu nie są z gumy i dochodzi do tego, że trzeba pozbyć się kolejnych tytułów. A to bywa bolesne. Zauważyłem także, że recenzje przedpremierowe nie cieszą się takim powodzeniem, jak można było tego oczekiwać. Czytelnicy chętniej sięgają po taki tekst już po premierze powieści, albo po tym, jak sami konkretną książkę przeczytali. I ja to rozumiem, nigdy nie zaglądam do zaprzyjaźnionych blogerów, zanim nie napiszę własnego tekstu, nie chcę się sugerować. A często bardzo się różnimy w osądzie danej opowieści i to dopiero jest dobre, ponieważ może stanowić przyczynek do dyskusji. 

Podziękowałem także za współpracę niektórym wydawnictwom. Zostaję z tymi, które oprócz wysłania książki i oczekiwania na recenzję, potrafią zbudować fajną więź z blogerem i docenić jego bezpłatną (barter brzmi chyba lepiej) pracę na rzecz promocji konkretnego tytułu. Ponieważ na życie zarabiam gdzie indziej, nie muszę godzić się na warunki, które mi nie odpowiadają. Tego, między innymi, nauczyłem się po prawie trzech latach obecności w blogosferze. Nastolatkiem nie jestem od bardzo wielu lat i nie chcę być tak traktowany. A zdarzało mi się poczuć się jak podfruwajek, któremu ktoś łaskawie wyśle książkę. A potem zażyczy sobie, aby mój tekst znalazł się w iluś tam księgarniach internetowych. Oczywiście, to często istotny warunek współpracy – rozumiem to doskonale, ale nie muszę się godzić. Dlatego odmawiam i nie mam pretensji, jeśli jakiś tytuł do mnie nie trafia. Biznes to biznes. Dla obu stron, tak mniemam. 

W 2018 chcę wejść z czystą kartą (choć także ze stosami zaległości), czytać i pisać tyle, na ile pozwolą mi czas i chęci. Nowalijki, choć zabierają sporo czasu i energii, są już częścią mojej codzienności i chyba trudno byłoby mi z nich zrezygnować, ale czasem urlop jest wskazany i nie omieszkam się z niego skorzystać.  Czas pokaże, czy uda mi się wytrwać w trybie slow, ale bardzo będę się starał i wiem, gdzie i u kogo szukać wsparcia. Bo obecność w mediach społecznościowych i blog to niepowtarzalna okazja spotkania Was wszystkich i każdego z osobna. 

Fajnie, że jesteście i, mam taką nadzieję, będzie ze mną również w Nowym Roku.

Na dziś to tyle – dziękuję za odwiedziny i komentarze.
Pozdrawiam Was serdecznie!
Tomek