
Nie wiem już, ile razy planowałem powrócić do starej blogerskiej tradycji, jaką jest comiesięczne podsumowanie liczby przeczytanych lektur, obejrzanych filmów i/lub seriali, czy odnotowania innych aktywności. Kiedyś, jeszcze w czasach, gdy blogi stanowiły ważną część książkowego światka, takie wpisy cieszyły się sporym zainteresowaniem, dziś, kiedy podkreśla się, że takie medium jak blog to przeżytek – podsumowania są w pewnym sensie nostalgicznym powrotem do świata bez agresywnych mediów społecznościowych.
Współczesnemu odbiorcy dóbr wszelakich ustawicznie brakuje czasu na (jak okropnie to brzmi!) konsumpcję treści, dlatego dłuższe wpisy w sieci to trochę relikt przeszłości. Dla mnie jednak blog to wciąż miejsce, gdzie mogę swobodnie pisać o literaturze nawet ze świadomością, że po prawie dziesięciu latach obecności tutaj, wpisy czyta wciąż sporo osób, choć wyraźnie mniej niż jeszcze kilka lat temu. Zatem nie ma co narzekać, można jedynie albo wesprzeć twórców swoją obecnością, albo z nostalgią wspomnieć niedawną przeszłość blogosfery książkowej.

W styczniu przeczytałem dziesięć książek, zrecenzowałem dziewięć – jak zawsze na początku roku nadrobiłem zaległości z okresu świąteczno-noworocznego, kiedy czyta mi się najlepiej – mając w perspektywie kilka wolnych dni oraz świadomość, że na nowości trzeba będzie poczekać do połowy stycznia. Po raz kolejny udało mi się zrealizować wyzwanie Goodread, czyli odhaczyć 100 książek przeczytanych w 2024 roku. Przyznam, łatwo nie było, gdyż w roku jest tak, że mam okresy, kiedy czytam dużo i takie, gdy zamiast lektury wybieram film lub serial. Długo zastanawiałem się, czy fundować sobie presję 100 książek w 2025 roku i … ostatecznie dołączyłem do wyzwania. Trochę z przekory, trochę ze świadomością, że pewnie za jakiś czas będę na siebie narzekał. I czytał. Choć czasem bez przyjemności.

W styczniu zrecenzowałem:
- Niespokojni zmarli Simona Becketta – został mi jeszcze jeden tom serii z Davidem Hunterem oraz pojedyncze powieści angielskiego autora;
- Śmierć w La Fenice Donna Leon – wraz ze wznowieniem cyklu przez Noir sur Blanc zdecydowałem się odświeżyć serię i uzupełnić w porządku chronologicznym brakujące tomy z komisarzem Guido Brunettim;
- Autobiografia Alice B. Toklas Gertrude Stein – znałem tę powieść z fragmentów, w końcu zdecydowałem się przeczytać ją w całości – a to okazało się być ciekawym doświadczeniem;
- Dzień Michael Cunningham – autor kazał długo czekać na nową książkę, której lektury nie zaliczę do specjalnie udanych, ale z drugiej strony dobrze było wrócić do znanych motywów i charakterystycznego klimatu prozy amerykańskiego autora;
- Kształt wody Andrea Camilleri – podobnie jak w przypadku serii Donny Leon, postanowiłem uporządkować sobie ten, dziś już klasyczny, cykl kryminalny; póki co Noir sur Blanc konsekwentnie wznawia serię z komisarzem Salvo Montalbano;
- Śmierć w jej dłoniach Ottessa Moshfegh – amerykańska pisarka błyskawicznie awansowała do grona moich ulubionych i choćby dlatego jej nowa książka długo nie czekała na swoją kolej;
- Kobieta osobna i miasto Vivian Gornick – druga po polsku książka amerykańskiej pisarki nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak Przywiązania, ale to nadal proza w moich klimatach;
- Obsesja terapeutki Vi Keeland – pierwszy w tym roku thriller psychologiczny i do tego bardzo udany, klimatem i tajemnicą nawiązujący do najlepszych książek z tego gatunku;
- Przyjdę po ciebie nocą Heather Gudenkauf – powrót autorki na polski rynek wydawniczy oceniam niespecjalnie pozytywnie; mimo potencjału powieść nie spełniła moich oczekiwań.
Czytelniczo było raczej pozytywnie – powroty do książek Leon i Camilleriego uświadomiły mi, że mam ochotę odświeżyć sobie i przy okazji uzupełnić braki w kolejnych seriach. Oby czas mi na to pozwolił, bo na horyzoncie i przede wszystkim pod ręką mam już nowości z początku roku.

Całkiem udanie rozpocząłem rok jeśli mowa o filmach i serialach. Pewnie później będzie słabiej, ale styczeń przed ekranem okazał się satysfakcjonujący. Nie przepadam za wyjściem do kina, wolę w domowy zaciszu obejrzeć albo klasykę, albo niedawne hity srebrnego ekranu.

Przypomniałem sobie Suitę kalifornijską ze względu na rolę niedawno zmarłej Maggie Smith, przy okazji odświeżyłem sobie także Sunset Boulevard i nadal podoba mi się przewrotny przekaz tego filmu. Spodobało mi się Zimowe przesilenie, choć po pierwszych kilkunastu minutach miałem ochotę zrezygnowa z seansu. Wobec Substancji mam mieszane odczucia, nie przemówił do mnie jej finał, choć warto obejrzeć film choćby ze względu na rolę Demi Moore oraz (obrzydliwe!) efekty specjalne. Na koniec Prawdziwy ból, który przypadł mi do gustu bardziej w kwestii mniej wyeksponowanego drugiego wątku. Ten najważniejszy wydał mi się zbyt oczywisty, ale rozumiem, że taki był zamysł scenariusza. To w gruncie rzeczy bardzo ciepła opowieść o pamięci oraz tym, co w życiu najważniejsze.

Na koniec seriale. Ponieważ lubię te baaardzo długie to znaczy, że z Kośćmi, Castlem, Zwariowanym światem Malcolma jeszcze długo się nie pożegnam. Zacząłem oglądać Reniferka, w oko wpadł mi nowy serial kryminalny Genialna Morgan. Najbardziej żałuję, że Ktoś, gdzieś zakończył się na III sezonie – ten niepozorny serial o zwykłych ludziach i ich codzienności na amerykańskiej prowincji to jedna z lepszych produkcji ostatnich lat: ciepła, bezpretensjonalna, trochę w niepodrabialny stylu Przystanku Alaska jeśli chodzi o pokazanie relacji międzyludzkich. Serialu żalu, ale wypada mieć nadzieję, że właściciel produkcji HBO MAX nie pozbędzie się tej produkcji ze swojej biblioteki i za jakiś czas będę mógł obejrzeć ją ponownie. Czas pokaże.
Styczeń, choć długi i zimowy, żegna iście … wiosenną aurą. Dni są nieco dłuższe, ale wieczory, wciąż relatywnie … długie, zachęcają do lektury pod kocykiem w ulubionym fotelu z kubkiem aromatycznej herbaty oraz spokojną muzyką w tle. Korzystajmy, póki czas.
Widzimy się na podsumowaniu lutego!
