E. Lockhart „Kłamczucha”

Lubię raz na jakiś czas przeczytać książkę spoza głównego nurtu moich zainteresowań. Młodzieżówki czytam sporadycznie, ale wiem, że i w tym obszarze można trafić na powieści ciekawe, świeże i intrygujące. Dlatego między innymi sięgnąłem po nową książkę E. Lockhart. Kłamczucha zalicza się do nurtu YA lub nawet NA i jako thriller psychologiczny (choć dla młodszego odbiorcy) w gruncie rzeczy powinna przypaść mi do gustu. Niestety nie mogę napisać, że spotkanie z twórczością Lockhart okazało się satysfakcjonujące. Mogłem się domyślić, że będzie różnie, kiedy zerknąłem na Goodreads i zobaczyłem, że Kłamczucha zbiera głównie skrajne oceny. Chyba rozumiem, dlaczego. 

Dwie przyjaciółki, a każda inna. Jule West Williams sprytnie żongluje emocjami, historiami, kłamstwam i przeinaczeniami. Zmienia osobowości, dostosowując kolor kolejnej peruki do potrzeb i okoliczności. Imogen Sokoloff ma pieniądze adopcyjnych rodziców, mieszkanie na Upper East Side (jak Blair Waldorf z Plotkary!) i perspektywę beztroskiego życia. I gdy pewnego dnia Imogen znika, zostawiając Jule spory majątek, okazuje się, że nic nie jest takie, jakie się wydawało na początku i nie ma jednoznacznych odpowiedzi na mnożące się pytania i wątpliwości. 

Kłamczucha byłaby jeszcze jedną opowieścią z drugim dnem, gdyby nie sprytny zabieg literacki autorki. Otóż już na początku czytelnik otrzymuje zakończenie historii, a w kolejnych rozdziałach fabuła cofa się do początku, odkrywając krok po kroku wydarzenia, które doprowadziły do fatalnego w skutkach finału. Co z tego, że pomysł ciekawy, skoro gorzej z jego wykonaniem. Przez połowę książki mało się dzieje, poznawane od końca wydarzenia sprawiają, że niełatwo jest wejść w rytm opowieści, a gubione wątki zaczynają zwyczajnie irytować. Po połowie jest zdecydowanie lepiej, ale to wtedy można się domyślić całej intrygi i okazuje się, że nie jest ona w żaden sposób odkrywcza. Na myśl przychodzi nieomal natychmiast Utalentowany pan Ripley Patricii Highsmith i dlatego można napisać, że Lockhart wykorzystuje główny motyw klasycznej powieści do swoich celów. Sporo zmienia, to fakt, ale trzon obu opowieści zostaje taki sam. Do tego autorka Kłamczuchy ma irytujący styl pisania. Zdania są dość krótkie, nerwowe, opisy zredukowane do niezbędnego minimum, a rys psychologiczny głównych bohaterów ogranicza się do jednej, góra dwóch dominujących cech. Rozumiem, że gatunek rządzi się własnymi prawami a ten, skierowany do młodego czytelnika, lubi operować skrótami i do tego powinien być dynamiczny, co wcale nie oznacza, że nie może być dobrze napisany. To, co mogło być niezaprzeczalnym atutem powieści – okazało się wydumaną konstrukcją fabularną, która skutecznie odciągała uwagę od poznawanych od tyłu wydarzeń. Zabrakło mi w tej opowieści finezji i tajemnicy, a towarzyszyła frustracja związana z kolejnymi  niezbyt odkrywczymi faktami oraz obojętność wobec bohaterek. 
Oczywiście można napisać, że Kłamczucha nie jest powieścią dla mnie, że nie umiem docenić fikuśne skonstruowanej fabuły i nietuzinkowych bohaterek. Być może wszystko to prawda i pewnie specjalnie bym się nie czepiał, gdyby nie towarzyszące mi podczas lektury poczucie fałszu. Trudno bowiem nie odnieść wrażenia, że powieść jest dokładnie taka, jaką ją sobie wymyśliła E. Lockhart – napisana pod konkretnego odbiorcę i skrojona do jego potrzeb. To ja już chyba wolę naszą swojską Kłamczuchę Małgorzaty Musierowicz – tam przynajmniej mam gwarancję pewnego poziomu. I tak, zadaję sobie sprawę, że porównywanie obu powieści jest co najmniej ryzykowne. 


źródło: www.czwartastrona.pl
Informacje o książce

autorka E. Lockhart
tytuł Kłamczucha
tytuł oryginału Genuine Fraud
przekład Agnieszka Brodzik

wydawnictwo Czwarta Strona
miejsce i rok wydania Poznań 2018
liczba stron 320

egzemplarz ebook Legimi bez limitu
Nowalijki oceniają 3/6