REBECCA F. KUANG „YELLOWFACE”

Gdybym zdecydował się na zredagowanie czytelniczego podsumowania 2023 roku, na szczycie w kategorii rozczarowań z pewnością pojawiłaby się Rebecca F. Kuang i jej Babel, czyli o konieczności przemocy. O tym, dlaczego jedna z najbardziej oczekiwanych przeze mnie premier wymęczyła mnie i znużyła pisałem obszernie na blogu (tutaj). Jako że lubię dawać drugą, a nierzadko także trzecią szansę autorkom i autorom, z którymi z jakiegoś powodu nie było mi do tej pory po drodze, jeszcze przed premierą kupiłem Yellowface.

Powieść reklamowana jako thriller wydawniczy (albo jakoś podobnie) nie mogła umknąć mojej uwadze. Jednak na swoją kolej musiała poczekać, a ja odpocząć po lekturze poprzedniej książki Kuang i nabrać dystansu do jej twórczości. No cóż, po przeczytaniu Yellowface fanem autorki z pewnością nie zostanę, choćby dlatego, że zasadniczo poruszamy się po różnych kręgach literackich. Jej nowa fabuła z pewnością warta jest uwagi, ponieważ pokazuje kuchnię wydawniczą i mechanizmy rządzące współczesnym rynkiem książki, ale do zachwytów nad Yellowface mi daleko.

June Hayward i Athena Liu przyjaźnią się. Tak jakby. Liu jest niekwestionowaną gwiazdą literatury, młodą pisarką, która w krótkim czasie zrobiła oszałamiającą karierę. June, która uważa się za równie dobrą, a może nawet lepszą autorkę, ma zdecydowanie mniej szczęścia, dlatego nadal nie zaistniała na rynku wydawniczym tak mocno, jakby chciała. Dlatego, gdy nadarza się okazja, wykorzystuje ją, aby osiągnąć wymarzony cel. Przywłaszcza sobie rękopis niedokończonej powieści tragicznie zmarłej przyjaciółki i na bazie jej zapisków tworzy prawdziwy wydawniczy hit. Rozkręca tym samym machinę, której nie da się zatrzymać bez kolejnych ofiar. Tylko że na początku June nie ma tej świadomości. Chyba nie ma.

Nie da się ukryć, że Yellowface to literacki samograj i fabuła wymyślona po to, aby z automatu stać się czytelniczym hitem. Autorka bowiem bierze na tapet temat, który jest jej bliski z racji zawodu, a dla milionów czytelniczek i czytelników niezwykle interesujący, skoro ich życie kręci się w dużej mierze wokół książek. Historia June Hayward, która dla sukcesu gotowa była ukraść pomysł koleżanki i tym samym zdecydowała się na budzące sprzeciw, nieetyczne zachowanie, łączy w sobie elementy thrillera psychologicznego, ostrej satyry na temat rynku wydawniczego (w szerokim aspekcie obejmującym także obecność czytelniczek i czytelników) oraz nieco publicystycznych rozważań o istocie pisarstwa i szczerości w relacjach w wielu sferach, zarówno prywatnych, jak i służbowych . Podobnie jak w Babel, tak i w nowej książce, Kuang porusza kwestię zawłaszczenia kulturowego rozumianego jako coraz groźniejsze narzędzie w walce z każdym, kto w jakiś sposób naraża się konkretnej społeczności czy grupie etnicznej. Choć akurat w tej kwestii autorka opowiada się tylko po jednej stronie.

Yellowface jako thriller sprawdza się właściwie tylko na początku i pod koniec powieści, choć zwrotów akcji i napięcia w książce nie brakuje. Warto jednak mieć na uwadze, że chwyty rodem z popularnego gatunku, zastosowane przez Kuang, to pretekst, punkt wyjścia dla historii odsłaniającej kulisy pracy nad powieścią, w szczegółach pokazującej wszystkie te drobne elementy, których odbiorca nie dostrzega, sięgając w księgarni po odpowiednio wcześniej rozreklamowany tytuł.

Nie pracuję w branży wydawniczej, ale prawie od dekady piszę bloga, jednak i dla mnie wiele z sytuacji opisanych w powieści Kuang było zaskakującym doświadczeniem, choć z grubsza tak wyobrażam sobie proces wydawniczy – przede wszystkim na postawie obserwacji własnych oraz licznych rozmów z ludźmi związanymi z publikowaniem książek. Co prawa Yellowface opowiada o rynku amerykańskim, stąd na przykład ważna rola społeczności skupionej na (dawnym)Twitterze, który w Polsce nigdy nie dorobił się takiej siły oddziaływania, przynajmniej wśród czytelniczek i czytelników, ale pewnie większość elementów pracy wydawnictwa wszędzie wygląda podobnie. Ten wątek powieści najbardziej przypadł mi do gustu, momentami jest wręcz groteskowo, a ostrze satyry w rękach autorki kłuje bez taryfy ulgowej.

Wygląda na to, że Rebecca F. Kuang nie byłaby sobą, gdyby w fabułę nie wplotła swoich ulubionych tematów: zawłaszczenia kulturowego oraz krytyki białego człowieka. Trzeba jednak przyznać że to, co w Babel było męczącą manierą i łopatologiczną wykładnią autorki, w Yellowface jest sprytnie wpisane w historię, dlatego razi mniej. Pisarka szeroko definiuje zawłaszczenie, ale jednocześnie tworzy duet bohaterek, których postępowanie można ocenić niekoniecznie pozytywnie, sęk w tym, że to June jest żyje, a Athena nie – zatem nie popełni już żadnych błędów. Szkoda jedynie, że zapomina, iż życie nie jest tylko czarno – białe i dlatego ta zero – jedynkowa jego kreacja budzi moje największe wątpliwości.

Przepuszczony przez opinię publiczną atak na bohaterkę, która przywłaszczyła sobie rękopis zmarłej przyjaciółki, pozwolił Kuang ponownie skrytykować białych, za ich bezpardonową próbę ustawiania świata pod swoje potrzeby. Autorka co i raz wskakuje na swojego ulubionego konika i galopuje przez odmęty rozważań skonstruowanych pod jasną tezę, tak wyraźnie wyartykułowaną już w poprzedniej książce. Trzeba jej jednak oddać sprawiedliwość. Bo choć June jest tą złą, to obie bohaterki mają swoje za uszami, żadnej nie da się do końca polubić, obu jednak można współczuć. Choć każdej z innego powodu. Obie, w swoim czasie, wpadły w sidła rynku wydawniczego, który tylko na pozór robi wszystko, aby zadbać o dobrostan autorek, jednak ta rzeczywistość jest bardziej skomplikowana.

Napisałem, że po lekturze Yellowface nie zostanę fanem autorki, czyli na przykład nie sięgnę po jej wcześniejsze książki reprezentujące nieinteresujący mnie gatunek. A wracając do omawianej powieści; mimo całkiem fajnego pomysłu na fabułę i obiecującego początku, im dalej w tę opowieść, tym słabiej. Historia została niepotrzebnie rozwleczona, rozbudowana o niekończące się dywagacje, o których pisałem wyżej; nadmiernie rozwinięta kwestia wojny kulturowej pokazana z jednej (i oczywiście tylko słusznej) perspektywy, wreszcie moralizowanie Kuang szybko zaczęło mnie nużyć – akcja, zamiast posuwać się, grzęzła w mieliznach rozmyślań o tym samym.

Zdecydowanie lepiej wyszedł autorce opis mechanizmów rządzących światem wydawniczym niż same bohaterki – albo potraktowane stereotypowo i jednowymiarowo, albo męcząco irytujące. Może gdyby Kuang mocniej podkreśliła psychikę postaci, lepiej zarysowała drugi plan (te wszystkie kobiety pracujące w wydawnictwach aż prosiły się o więcej), zdecydowała się na niuanse kosztem moralizowania, w mojej ocenie Yellowface byłaby lepszą powieścią. Trochę szkoda, że oprócz atrakcyjnej szaty graficznej okładki (również polskiego wydania) i garści trafnych spostrzeżeń na temat procesu produkcji hitu wydawniczego ta powieść nie ma nic więcej do zaoferowania. Tym razem bez większego rozczarowania, ale tylko dlatego, że do lektury podszedłem z dużą dozą dystansu.

Informacje o książce

autorka Rebecca F. Kuang

tytuł Yellowface

przekład Grzegorz Komerski

Wydawnictwo Fabryka Słów 2023

ocena 3/6

egzemplarz własny