LAUREN GROFF „WYSPA KOBIET”

Nie będzie przesadą, kiedy napiszę, że mam bardzo skomplikowane relacje z twórczością Lauren Groff. Okrzyknięta hitem powieść Fatum i furia (tutaj) niespecjalnie przypadła mi do gustu i do tego stopnia zniechęciła do prozy amerykańskiej autorki, że choć jej kolejną książkę Arkadię, zacząłem czytać niedługo po polskiej premierze, zniecierpliwiony przerwałem czytanie i odłożyłem na półkę. Powieść wciąż tam czeka. Ponieważ jednak należę do czytelników, którzy nie spisują autorek i autorów na straty po nieudanej lekturze, zabrałem się za zbiór opowiadań Groff, czyli Florydę (tutaj). I bingo! Mroczne, lepkie od emocji i balansujące na granicy realizmu opowiadania przypadły mi do gustu, choć za samą formą nadal nie przepadam. Po najnowszą powieść Wyspę kobiet sięgnąłem bez większych oczekiwań i od razu spotkało mnie niemałe zaskoczenie. Groff bowiem zabiera czytelnika w literacką podróż do XII wieku, kiedy żyła i tworzyła Maria z Francji, średniowieczna pisarka, autorka poematów i przeorysza klasztoru w Anglii. Fabuła książki koncentruje się na losach późniejszej ksieni, ale Wyspa kobiet wybiega znacznie poza fabularyzowaną biografię średniowiecznej poetki tworzącej w starofrancuczczyźnie, odkrywając przed czytelnikiem codzienność zakonu, opisując zmagania z codziennością oraz własnymi ograniczeniami, a wszystko to na subtelnie zarysowanym tle wydarzeń znanych z kart historii Europy i Kościoła, do tego z mocno podkreślonym, feministycznym rysem.

O Marie de France historia wie niewiele, choć pozostały po niej rękopisy, dzięki którym nazywana jest dziś pierwszą pisarką francuską. Co ciekawe, Groff nie koncentruje się zbyt mocno na tym apekcie życia swojej bohaterki, skupiając się raczej na jej walce o swoje miejsce, najpierw na dworze Eleonory Akwitańskiej, a poźniej (przede wszystkim) w zakonie w Anglii, do którego została zesłana w wieku siedemnastu lat. Wyjazd z Francji to zasługa samej królowej, dla której Marie, niespecjalnie urodziwa, przesadzista i pochodząca z nieprawego łoża, niezbyt korzystnie komponowała się z resztą dworu. Wysłanie młodej, niedoświadczonej dziewczyny do biednego opactwa, w którym panuje głód i choroba, miało na celu pozbycie się przez królową problemu, jednak Marie nie tylko przeżyła, ale i sukcesywnie pięła się po drabinie hierarchii kościelnej, aby ostatecznie zostać ksienią. To za jej rządów klasztor, wraz z otaczającymi go wsiami, wyszedł mna prostą – dobrze zarządzany, bogacił się, stając się domem dla wielu kobiet, niezależnie od wieku i pochodzenia a dla hierarchów kościelnych zadrą, z którą niewiele mogli zrobić. Owa na poły metaforyczna, na poły realistyczna tytułowa wyspa kobiet, jaką z czasem stał się klasztor, urasta do rangi oczywistego symbolu kobiecej solidarności i siły, miejsca, w którym świętość miesza się z codziennością, rozumianą przez Groff współcześnie, czyli w realiach średniowiecza odważnie a nawet obrazoburczo.

Wyspa kobiet łączy w sobie elementy powieści historycznej i fikcji literackiej, a sposób pisania oraz język opowieści współgra z czasem wydarzeń, czy w szerszym kontekście ze średniowieczem w ogóle. Autorka postawiła przed sobą niełatwe zadanie, ale udało jej się pokazać silną, targaną wieloma sprzecznymi emocjami kobietę, która na kartach książki zmienia się, dojrzewa, odkrywa zarówno swoją seksualność, jak i powołanie do służby, z opisaną ze szczegółami codziennością w zakonie. Do tej pory czytelnik mógł sięgnąć po Imię róży Umberto Eco, aby zaznajomić się z realiami życia zakonników, teraz może przeczytać (pod wieloma względami ciekawszą) opowieść o zakonnicach – oczywiście w kontekście szeroko rozumianej literatury pięknej czy beletrystyki. Język prozy Groff jest manieryczny, wymaga wczytania się w rytm niespiesznie snutej opowieści, w kompozycji której dominuje mowa pozornie zależna, wymuszająca na czytelniku uważność podczas lektury. W tekście nietrudno dopatrzeć się stylizacji biblijnej, typowej także dla tekstów średniowiecznych, operowania symbolem i metaforą. Są w powieści Groff momenty bardzo współczesne w wyrazie, nie brak też takich, które przywołują na myśl drobiazgowość i wieloznaczność oglądanych z zachwytem drzeworytów i miniatur. Ten aspekt książki zrobił na mnie duże wrażenie, co z pewnością jest zasługą znakomitego polskiego przekładu Jerzego Kozłowskiego.

Jak powtarza w wywiadach, dla autorki przeniesienie się do XII wieku było rodzajem ucieczki przed amerykańską rzeczywistością i warto pamietać, że Wyspa kobiet pokazuje średniowieczną Europę przez pryzmat pochodzenia samej Groff. Fragmenty dotyczące hierarchii kościelnej czy szerzej religijności połączonej z dążeniami do bezwzględnej władzy, krucjaty oraz patriarchalny model ówczesnego społeczeństwa nie jest niczym zaskakującym nawet dla czytelników, którzy niekoniecznie uważali na lekcjach historii. Dlatego ciekawsze wydaje mi się spojrzenie na Wyspę kobiet, jako na próbę opisania przestrzeni zaprojektowanej przez kobiety z myślą o kobietach, gdzie silne bohaterki pokroju Marie de France dojrzewają do przejęcia ról dotychczas zarezerwowanych dla mężczyzn. Dla jednych ta powieść będzie bajką, dla innych utopią (albo Matrixem – jak w oryginale), ale dla całej reszty takie przedstawienie losów głównej bohaterki to mocny głos Groff w kwestii roli i miejsca kobiety w świecie – przede wszystkim współczesnym, bo nic nie stoi na przeszkodzie, aby pod kostium historycznym nie dostrzec odwołania do tego, co tu i teraz. Nie sposób poruszyć wszystkich motywów i wątków, które składają się na fabułę Wyspy kobiet, ale ta mocna w wyrazie, sugestywna i sensualna jednocześnie proza utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto dawać autorkom i autorom drugą a nawet trzecią szansę. Dzięki temu mogłem przeczytać po prostu bardzo dobrą powieść. Muszę zatem powrócić do lektury Arkadii, kto wie, co tam dla siebie odkryję. Może nadchodzi jej czas?

Informacje o książce

autorka Lauren Groff

tytuł Wyspa kobiet (Matrix)

przekład Jerzy Kozłowski

Wydawnictwo Pauza 2022

ocena 5/6

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem