FRAN LEBOWITZ „NIE W HUMORZE”

Nie przepadam za krótkimi formami literackimi, ale mam ogromny szacunek dla autorek i autorów, którym udaje się w kilkunastu zdaniach celnie opisać rzeczywistość, czy skomentować aktualne wydarzenia. Albo, jak w przypadku odpowiadań, stworzyć miniaturowy odpowiednik rozbudowanej prozy. Umiejętne korzystanie z języka, skrótowość, ale i dosadność, wreszcie wyczucie tematu zdają się mieć niebagatelny wpływ na efekt końcowy pracy nad niedługim w formie, za to bogatym w treść tekstem. I tak, jak wobec opowiadań wciąż nie potrafię się określić, tak od dawna uwielbiam felietony żałując, że wraz z powolnym zmierzchem prasy drukowanej, także i ten gatunek lada moment zostanie uznany za zagrożony literacką śmiercią. A to właśnie krótkie teksty choćby Umberto Eco – drukowane w gazecie, a następnie ujęte w formę zbioru Zapiski na pudełku od zapałek, to kwintesencja elokwencji, humoru, ironicznego spojrzenia na świat wokół. A także specyficznego dystansu do samego siebie i dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości.

Z przyjemnością, od czasu do czasu sięgam po felietony Eco, bo choć powstały lata temu, są zaskakująco aktualne i znakomicie odnajdują się we współczesności. Od teraz na półce, obok książek włoskiego pisarza, postawię Nie w humorze Fran Lebowitz, o której słyszałem wiele przy okazji historii magazynu Interview Andy’ego Warhola. Amerykańskiej felietonistce przysłużył się Netflix i jej przyjaciel Martin Scorsese, który uczynił ją bohaterką miniserialu, a tak naprawdę niekończącego się, inteligentnego i prześmiewczego wywiadu – rzeki. Dawno nie obejrzałem w tym serwisie niczego za (prawie) jednym zamachem, tak bardzo spodobał mi się cięty język Lebowitz, lekkość, z jaką przechodzi od tematu do tematu, wreszcie ostrość oceny aktualnych trendów. Co prawda, autorka Nie w humorze jest fanatyczną miłośniczką i bezwględną krytyczką Nowego Jorku, ale jej teksty mają na tyle uniwersalny wymiar, że z powodzeniem trafią także do czytelników spoza Wielkiego Jabłka. Właśnie, teksty. Tych po polsku brakowało, choćby dlatego, że Lebowitz pisała dużo dla magazynów, choćby dla Vogue’a, który trafił do Polski niedawno i daleko mu do wydań z lat 70. i 80. Przede wszystkim dziś rola i miejsce prasy drukowanej są diametralnie inne niż jeszcze dwadzieścia, czy trzydzieści lat temu. A tekst prasowy, co nie jest żadnym zaskoczeniem, żyje do następnego wydania i dopiero (paradoksalnie) internet nadał mu coś na kształt długowieczności, a na pewno zredukował jego ulotność.

Nie w humorze to zbiór tekstów, które Fran Lebowitz pisała dla prasy w latach 1974 – 1994, można więc zauważyć, że są to felietony dość wiekowe, ale pomijając trudne do wychwycenia smaczki towarzyskie, czy charakterystyczne dla amerykańskiego tu i teraz elementy rzeczywistości, które wyraźnie obecne są w jej krótkich formach, cała reszta jest czytelna i przede wszystkim niesamowicie zabawna. Myślę, że duża w tym zasługa polskiego tłumaczenia Łukasza Witczaka, który – w mojej ocenie z powodzeniem – podjął się niełatwego zadania przeniesienia na rodzimy grunt nie tyle samych tekstów, co wielu kontekstów stanowiących podstawę pisarstwa Lebowitz. Autorka bierze na tapet tak wiele tematów i wątków, na tyle swobodnie pływa w morzu motywów, dygresji, odniesień i skojarzeń, że chwilami trudno za nią nadążyć. Nie ma dla niej tematów tabu, jest znakomitą obserwatorką rzeczywistości, wyśmiewa modne trendy, pod znakiem zapytania stawia tradycyjne podejście do życia, krytykuje głupotę, z pobłażaniem przegląda się pogoni za sławą, pieniądzem i … lepszym adresem w Nowym Jorku. Nieruchomości to jeden z koników Leibowitz, podobnie zresztą jak i jej pisarstwo. Wobec siebie jest także bezwględna, z łatwością operuje autoironią, tak widoczną choćby w miniserialu Udawaj, że to miasto.

Fran Lebowitz mieszka w Nowym Jorku (bardzo nie lubi Los Angeles) i pisze o Nowym Jorku, zatem nie ucieknie od skojarzeń z innym sarkastycznie nastawionym do świata twórcą, czyli Woodym Allenem. Lubię go za całokształt, choć ostatnie filmy wolałbym odzobaczyć, ale tych dwoje jakoś tak dobrze mi się uzupełnia. U obojga dostrzegam, oprócz ostrego jak brzytwa języka, także pewną nerwowość, która nie pozwala im długo siedzieć w jednym miejscu. Dzięki temu chłoną miasto, każde trochę inaczej, przepuszczają rzeczywistość przez pryzmat własnych lęków (Allen) i irytujących przyzwyczajeń (Lebowitz), ale dzięki temu są tak charakterystyczni, także z wyglądu. Zbiór Nie w humorze, podzielony na kilka części, warto sobie dozować, głównie po to, aby docenić pojedyncze felietony i nie zrazić się do pisarstwa Lebowitz – taka dawka sarkazm, jaką czytelnik dostaje wraz z lekturą – może okazać się szkodliwa. A raczej przygnębiająca, bo w tekstach z tego zestawu nietrudno odnaleźć analogię do współczesności, co oznacza, że pewne negatywne trendy, dostrzegane przez autorkę lata temu, wciąż są aktualne. I ta konstatacja wydaje się być smutnym podsumowaniem sensu zabawnych felietonów Lebowitz. Ale może właśnie o to chodzi? Jedno jest pewne – do Nie w humorze będę wracał – śmiech (nawet przez łzy) jest najlepszym remedium na głupotę. Niezależnie od czasu i okoliczności.

Informacje o książce

autorka Fran Lebowitz

tytuł Nie w humorze (The Fran Lebowitz Reader)

przekład Łukasz Witczak

Wydawnictwo Znak Literanova 2021

Nowalijki oceniają 5/6