Pierwszy raz przeczytałem Szczygła Donny Tartt niedługo po wydaniu powieści w nowym tłumaczeniu w 2015 roku . Wtedy tak się złożyło, że nie napisałem nic na jej temat, choć w tym samym czasie pojawił się na moim blogu wpis o Tajemniej historii (tutaj) – debiucie literackim Tartt, pisanym nieomal przez dekadę. Autorka jest chyba typem długodystansowca, Szczygła też pisała podobno przez 10 lat, w efekcie do dziś ma na koncie tylko trzy książki. Tylko lub aż, bo każda z nich jest nagradzana, dyskutowana, uwielbiana lub krytykowana. Mnie został do przeczytania Mały przyjaciel, ale póki co, cierpliwie czeka na odpowiedni czas. Wracając jednak do Szczygła – nie planowałem powtórnej lektury tej książki, ale jednak postanowiłem ją sobie odświeżyć przed obejrzeniem ekranizacji. Ostatecznie filmu wciąż nie widziałem (i trochę się go obawiam, bo recenzje zebrał, co najwyżej, chłodne), ale za to drugi raz przeczytałem powieść. I co się okazało? W przeciwieństwie do czytanego po latach (i odkrytego na nowo) Pożegnania z Afryką – o wrażeniach piszę tutaj – okazało się, że Szczygła pamiętam tak dobrze, jakby nie minęło pięć lat od pierwszej lektury. A jeszcze zabawniejsze jest to, że i wtedy, i teraz podobają mi się dokładnie te same fragmenty historii zniknięcia obrazu Fabritiusa, męczą i irytują te same elementy fabuły Tartt.
Podobnie jak w Tajemnej historii, fabuła Szczygła wydaje się dość prosta. Owszem, zaczyna się od wielkiego wybuchu (dosłownie), ale cała reszta to napisany z rozmachem portret chłopca, który zmuszony jest skonfrontować się i ze śmiercią matki, i z degrengoladą własnego ojca, i przede wszystkim z wielką tajemnicą, która wpłynie na jego życie i zdefiniuje go jako człowieka. Theo Decker ma trzynaście lat, kiedy w zamachu terrorystycznym w Metropolitan Museum of Art ginie jego matka, a chłopak wykrada z gruzów budynku niewielki obraz Carela Fabritiusa, tytułowego Szczygła, który w rzeczywistości wisi spokojnie w muzeum w Hadze. Cała reszta to niekończąca się podróż Deckera przez Nowy Jork, Las Vegas i Amsterdam – miasto klamrę całej opowieści. Tartt oddała w pełni głos swojemu bohaterowi; Theodore wspomina wydarzenia, w których uczestniczył czternaście lat temu. Wiedziony silnym instynktem przetrwania, pobijany, zdezorientowany i przerażony, odbywa oniryczną wyprawę z gruzów zawalonej części muzeum do rzeczywistości. Jakże innej po śmierci matki, ale i napiętnowanej świadomością kradzieży bezcennego dzieła, o zaginięciu którego mówi cały świat. Można oczywiście pokusić się o interpretację tej sytuacji, Szczygieł staje się obesją chłopka, jego legatem, wyrazem miłości do sztuki, zaszczepionej przez matkę, wreszcie jedynym trwałym elementem pamięci o niej. Starannie zapakowany obraz wędruje z Theo po Stanach i Europie, jest źródłem frustracji i kartą przetargową z życiem, które nie zawsze było przychylne dla głównego bohatera.
Niezwykle trudno napisać coś odkrywczego na temat książki, która została już dawno rozłożona na czynniki pierwsze. I nie z taką intencją zasiadłem do napisania tego tekstu. To raczej zbiór moich przemyśleń na temat fabuły Szczygła, której rozmach i skupienie się na portrecie Theo przyrównuje się do osiągnieć powieściowych Charlesa Dickensa. Pewnie również dlatego, że Tartt łapie w tej książce za ogon kilka srok a to, czy udała się jej ta sztuczka – to osobne pytanie. Jest więc Szczygieł powieścią o dorastaniu i dojrzewaniu, jest portretem współczesnego świata (z amerykańskiego, a raczej nowojorskiego punktu widzenia, ale jednak), nie zabrakło mocnego wątku kryminalnego, dywagacji na temat roli sztuki w życiu człowieka, a uważny czytelnik doszuka się motywów baśniowych, bo czym innym jest wyprawa Theo do zakładu renowacji zabytków tropem pewnej rudowłosej dziewczynki? Postaci, wątków i odniesień jest w tej książce co nie miara, ale właśnie wyraźny nadmiar wszystkiego to ten element Szczygła, który w pewnym momencie może przytłaczać i sprawia, że śledzenie kolejnych etapów życia Theo staje się męczącą podróżą przez kolejne strony. A skoro o podróży mowa, to oczywiście nie mogło zabraknąć w powieści w typie Bildungsroman tego toposu. Theo Decker, jak dziesiątki i setki bohaterów przed nim, to taki homo viator, człowiek wędrujący. I … wygłaszający długie, często niewiele wnoszące do fabuły dywagacje i dygresje. Myślę, że Tartt miała świadomość, że nie może zbyt mocno uwznioślić swojego bohatera, który na oczach czytelnika próbuje stać się mężczyzną i dlatego spora część jego rozmyślań męczy tą typowo młodzieńczą chełpliwością, nie popartą w żaden sposób życiowym doświadczeniem.
W czasie ponownej lektury Szczygła szybko złapałem się na tym, że nadal podobają mi się te same części fabuły, a inne raczej irytują. Do moich ulubionych fragmentów należą te, które rozgrywają się w Nowym Jorku, kiedy Theo zamieszkuje u szkolnego kolegi w apartamencie państwa Barbour przy Park Avenue. Z jednej strony Tartt portretuje nowojorskie wyższe sfery towarzyskie i finansowe, z drugiej obnaża jej salonowe gierki. Państwo Barbour przywołują mi skojarzenia z inną słynną amerykańską powieścią, a mianowicie z Buszującym w zbożu J.D. Salingera. Gdyby autor napisał coś więcej o rodzinie Holdena Caulfielda, to z pewnością podobieństwo między nimi byłoby nad wyraz widoczne. Podoba mi się sposób, w jaki autorka Szczygła przedstawiła lekko dekadenckie, znudzone towarzystwo, choć trudno napisać, że to ludzie tylko i wyłącznie szczęśliwi, co okaże się, kiedy Theo powróci do Nowego Jorku. Swoją drogą, ten wątek w powieści przywołał mi skojarzenia z … serialem Plotkara, ale chyba dlatego, że jak piszą z przekąsem niektórzy krytycy, Szczygieł ma być fabułą dla każdego i dlatego zbudowana jest z tak wielu elementów. To oczywiście zarzut wobec autorki i chyba jest coś na rzeczy, jeśli pamięta się o panującym w fabule wrażeniu nadmiaru.
Zdecydowanie słabiej czytało mi się części, kiedy Theo zamieszkuje z ojcem w Las Vegas i potem, kiedy uwikłany w ciemne interesy ląduje w Amsterdamie. Kto wie, jakby potoczyły się jego losy, gdyby nie poznany w mieście hazardu kolega ze szkoły Boris – Rosjanin z polskimi korzeniami, przez jednych czytelników uwielbiany, przez innych (w tym i przeze mnie) niekoniecznie. Wprawdzie autorka zbudowała go ze stereotypów, ale jednocześnie dała mu sporo wdzięku i swobody, której brakowało Theo. I tu pojawia się pewne niebezpieczeństwo dla konstrukcji fabuły – oto bowiem postać drugoplanowa (ale ważna) momentami przyćmiewa głównego bohatera, od którego czytelnik po prostu chciałby odpoczać. Szczygieł to powieść obszerna, napisana z epickim rozmachem, ale też nużąca, co chyba jednak oczywiste – trudno jest skupić uwagę czytelnika na tym samym wysokim poziomie przez ponad 800 stron. To pewnie przypadłość większości bardzo obszernych historii, ale też szkoda porzucać powieść w połowie, kiedy ma się świadomość, że przecież tyle jeszcze powinno się wydarzyć.
Kiedy już przeczytałem powieść po raz drugi, zadałem sobie pytanie, czy warto było po raz kolejny przedzierać się przez gąszcz wątków Szczygła. Odpowiedź nie jest taka znów oczywista. Powtórna lektura uświadomiła mi bowiem, że ostatnia powieść Tartt wprawdzie przytłacza w czasie czytania swoją epickością, ale po jakimś okazuje się, że niespecjalnie wiele z niej pozostaje. W mojej ocenie najlepszy jest początek tej nietypowej podróży Theo, ale im dalej w tekst, tym bardziej manierycznie. Co z tego, że autorka odwołuje się do szeroko rozumianej sztuki, skoro to nie przekłada się w żaden sposób na samą powieść. W Tajemnej historii sztuka była integralną częścią opowieści, w Szczygle ginie w koncepcji powieści, w której każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Szkoda także, że Theo z dnia wybuchu i ten czternaście lat starszy, to chłopiec, który zasadniczo mentalnie nie wydoroślał. To Boris się zmienia (niekoniecznie na lepsze, ale jednak), ale Theo wciąż jest tym samym dzieckiem, którym był w momencie ataku terrorystycznego. Nie jest tak, że fabułę Szczygła zapomina się zaraz po przeczytaniu (sam jestem przykładem czytelnika, który doskonale ją pamięta), ale też trudno nie odnieść wrażenia, że nagrodzona Pulitzerem powieść na siłę próbuje przypodobać się każdemu, ale ostatecznie pozostawia go z uczuciem pustki. Spodoba się z pewnością i szukającemu w literaturze czystej rozrywki, i temu, który od opisanej historii oczekuje głębi i filozoficznych rozważań. Wszystko to znajdzie w opowieści o skradzionym obrazie Carela Fabritiusa. Nie, nie żałuję czasu spędzonego przy powtórnej lekturze Szczygła, ponieważ okazało się to ciekawym doświadczeniem czytelniczym. Z drugiej strony szkoda tylko, że ponowna ocena powieści jest zdecydowanie chłodniejsza. A mnie zostaje jeszcze do przeczytania Mały przyjaciel i bardzo mnie ciekawi, jakie wrażenie zrobi druga w kolejności książka Donny Tartt. I korci mnie, aby odświeżyć sobie Tajemną historię.
Informacje o ksiażce
autorka Donna Tartt
tytuł Szczygieł
tytuł oryginału The Goldfinch
przekład Jerzy Kozłowski
Wydawnictwo Znak Litera Nova
miejsce i rok wydania Kraków 2015
liczba stron 846
egzemplarz własny
Nowalijki oceniają 4/6