Mam pewną żelazną zasadę, którą stosuję przy ocenie przeczytanych przeze mnie książek. Unikam not w stylu Arcydzieło! albo Gniot!, nie tylko z szacunku dla autorki/autora i wydawnictwa, ale przed wszystkim ze względu na czytelnika, który ma prawo ocenić powieść zupełnie inaczej. Oczywiście, trafiają się książki znakomite i takie, o istnieniu których należałoby szybko zapomnieć, ale nie stawiam się w roli guru, nie narzucam innym swoich czytelniczych preferencji, piszę głównie o moich odczuciach po lekturze. Nie zadawalam się jednak oceną typu Nie podobało mi się albo Nudziła mnie ta powieść – bez choćby zdania wyjaśnienia i komentarza. Ba, uważam takie recenzowanie za pójście na łatwiznę i od dawna wiem, że nic nie wnosi ono do mojego czytelniczego życia.
Dlaczego taki wstęp? Ponieważ Normalni ludzie Sally Rooney to jedna z tych książek, których ocena wydaje się niezwykle trudna. Lansowana na hit, zbierająca znakomite oceny, nagradzana i sfilmowana, w moim odczuciu to powieść, co najwyżej, poprawna. Być może nie poznałem się na jej fenomenie, ale mam też świadomość, że nie jestem głównym odbiorcą prozy Sally Rooney. Z drugiej strony dobra literatura obroni się sama, nie potrzebuje przypisania do konkretnej grupy czytelników, aby zostawić po sobie ślad. Może więc ujmę to tak: Normalni ludzie wymagają ode mnie czegoś na kształt rozdwojenia jaźni, spojrzenia na fabułę zarówno z subiektywnego punktu widzenia, jak i próby oceny jej przez pryzmat większego obiektywizmu. Z jednej stron lektura książki Sally Rooney mocno mnie zmęczyła, z drugiej dała możliwość zajrzenia do świata młod(sz)ego pokolenia, które (rzekomo) identyfikuje się z bohaterami literackim na miarę czasów, w jakich przyszło im funkcjonować.
Fabuła (termin ten funkcjonuje w przypadku Normalnych ludzi w sposób umownym) to opowieść o relacji między Connellem i Marianne, których skomplikowane losy czytelnik poznaje na przestrzeni kilku lat. Oboje mieszkają w niewielkiej miejscowości z gatunku takich, w których prędzej czy później każdy wie wszystko o innych. Teoretycznie tych dwoje wiele dzieli; status społeczny (dość sztampowo: ona z bogatej rodziny, jego matka sprząta w domu Marrianne), on jest szkolną gwiazdą, ona zamknięta w sobie, nadwrażliwa, nie radzi sobie zbyt dobrze z rzeczywistością. Zbliżają się do siebie, oddalają, miewają innych partnerów, wyjeżdżają na studia, zbliżają się do siebie, oddalają … gdybym był złośliwy napisałbym, że przez trzysta stron czytam się właściwie o tym samym. Zmieniają się tylko lata i miesiące, czasem też miejsca wydarzeń. Trudno nie odnieść wrażenia, że choć pomysł na powieść (wiem, nic nowego, ale przecież kolejne pokolenie czytelników od czegoś musi zacząć przygodę z literaturą) jest w porządku, zawiodła mnie cała reszta.
Wspomniałem we wstępie o konieczności rozdwojenia się przy ocenie powieści. Zacznę od siebie tu i teraz, z moim doświadczeniem życiowym i czytelniczym. Przyznam, że patrząc na Normalnych ludzi z tego punktu widzenia – przeżyłem spore rozczarowanie. Te trzysta stron ciągnęło mi się niemiłosiernie, a dostrzegana po kilku rozdziałach schematyczność bardzo męczyła. Nie oczekuję od literatury ciągłych fajerwerków, ale nie obraziłbym się, gdyby między bohaterami pojawiło się jakieś napięcie. To znaczy jakieś było, ale przez większą część fabuły ani Connell, ani Marianne nie wyszli poza przypisane im przez autorkę role. Z jakiegoś powodu Sally Rooney nie pogłębiła psychologii postaci, tu i ówdzie wspomniała wprawdzie o trudnej przeszłości bohaterów, co prawdopodobnie miało wpływ na ich wzajemne relacje, ale całość wyszła mdło i powierzchownie, a emocje bohaterów zdecydowanie lepiej widać w serialu niż w książce. Raził mnie także styl Normalnych ludzi – chłodny, przypominający suche sprawozdanie a nie fabułę buzującą od emocji. Trochę didaskalia, trochę strumień świadomości z dialogami wpisanymi w tok narracji – nie boję się różnych form konstrukcji powieści, ale jestem przekonany, że kształt narracji wpłynął ewidentnie na mój odbiór prozy Rooney.
W ostatnim akapicie spróbuję spojrzeć na Normalnych ludzi z perspektywy młodszego ode mnie czytelnika – wiem, że to zadanie karkołomne, ale powieść Sally Rooney zasługuje, aby pewne kwestie docenić. To przede wszystkim sposób, w jaki pokazała relację między Connellem i Marianne. Między młodymi bohaterami, niespodziewanie dla nich, urodziło się uczucie, na które czekali, ale nie sądzili, że stanie się częścią ich życia. Z wielu powodów ukrywają swój związek przez światem, bojąc się, że kruchą więź łatwo zerwać. Oboje są nadwrażliwi, Marianne może nawet bardziej, ale później nie jest to już takie oczywiste. I to w prozie Rooney przypadło mi do gustu; autorka portretuje młode pokolenie bez oglądania się na schematy, oczekiwania i tradycyjne podziały. Jednak niepewność i lęk przed odrzuceniem a może (aż i tylko) oceną przez innych sprawia, że związek bohaterów Normalnych ludzi jest podszyty obawą i świadomością, że dziś jest tak, a jutro będzie zupełnie inaczej. Stąd ciągnące się przez całą powieść dywagacje i rozważania, analizy i kalkulacje tym trudniejsze, że Connell i Marianne z przeważającą większością problemów muszą radzić sobie sami. Chyba nie bez powodu autorka skupiła się na pokazaniu tego, co między bohaterami w momencie, kiedy coś się dzieje. Odwoływanie się do przeszłości, analizowanie sytuacji w domu rodzinnym, owszem – wzbogaciłoby fabułę, ale i zbyt ją obciążyło. To ciągłe pływanie po powierzchni, płytkość (na pierwszy rzut oka) relacji ma pokazać współczesną rzeczywistość pokolenia mediów społecznościowych i świata wciąż pędzącego za nowościami i kolejnymi impulsami. Z takiego punktu widzenia łatwiej jest pozytywnie spojrzeć na fabułę Sally Rooney, bo rozumiem, że chłód i brak głębi jej prozy to tylko pozory, a ocena dzisiejszego świata wypada raczej mało pozytywnie – nie tylko dla młodego pokolenia, ale dla także dla całej reszty społeczeństwa. I ta diagnoza , w mojej ocenie, to niezaprzeczalny plus książki. Jednocześnie nic nie zmienia faktu, że za kilka miesięcy nie będę pamiętał za wiele z tej powieści, może tylko to, że w pewnym momencie okładka Normalnych ludzi wyskakiwała już z lodówki.
Informacje o książce
autorka Sally Rooney
tytuł Normalni ludzie
tytuł oryginału Normal People
przekład Jerzy Kozłowski
Wydawnictwo W.A.B.
miejsce i rok wydania Warszawa 2020
liczba stron 304
egzemplarz własny
Nowalijki oceniają 3/6