Gdyby nie mój wrodzony upór, pewnie nie sięgnąłbym po Florydę – zbiór opowiadań Lauren Groff. Po pierwsze dlatego, że nie przepadam za krótkimi formami literackimi, choć wiem, że od autorów wymagają co najmniej wirtuozerii słowa. Po drugie, poprzednie spotkanie z prozą amerykańskiej autorki raczej mnie rozczarowało – Fatum i furia (tutaj) głównie mnie nudziła, zaś Arkadię porzuciłem gdzieś w połowie (ale mam w planie wrócić do lektury). Wreszcie wspomniana już Floryda – bardzo dobrze przyjęta przez anglojęzycznych krytyków, w końcu pojawiła się po polsku nakładem Wydanictwa Pauza w świetnym (o czym za chwilę) przekładzie Dobromiły Jankowskiej.
Floryda składa się z jedenastu opowiadań, których akcja, w większości, rozgrywa się na południowym wschodzie Stanów Zjednoczonych, a także we Francji i w Salvadorze. Już po lekturze pierwszych tekstów nietrudno się zorientować, że Lauren Groff nie podąża śladem popkultury i nie portretuje Florydy w taki sposób, w jaki czynią to modne seriale i videoklipy. Słońce, palmy, pastelowe kolory ścian bungalowów, wreszcie seksowni, pełni radości życia ludzie? Nic z tego wyobrażenia nie ma w tym zbiorze opowiadań. Autorka pokazuje Florydę od drugiej strony, zagląda na tyły pozornie urokliwych domków, koncentrując się na tym, czego nie chcemy oglądać na co dzień. Bohaterki (tak – kobieca narracja i punkt widzenia przeważają w tym zbiorze) opisują Florydę jako miejsce wilgotne, pełne moczarów zamieszkałych przez żmije i aligatory, gdzie wszechobecny, lepki upał miesza zmysły i wyczerpuje, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. W cieniu usychających od nadmiaru słońca palm, rozgrywają się większe i mniejsze dramaty, do głosu dochodzą lęki – te jak najbardziej prawdziwe i te wyimaginowane. Granica między nimi zaciera się, nie wiadomo czy to, co dzieje się w kolejnych opowiadaniach to prawda czy fałsz.
Gęsta, lepka atmosfera niezdefiniowanego strachu i lęku sprawa, że kolejne teksty Groff nabierają klimatu rodem z Mulholland Drive Davida Lyncha. Czytelnik wie już, że za wyidealizowanym obrazem najbardziej słonecznego stanu Ameryki kryją się demony żywcem wyjęte z literatury southern gothic (choć uczciwiej byłoby napisać, że to raczej dalekie jej echa). Bohaterki opowiadań Lauren Groff to często kobiety na skraju załamania nerwowego, że pozwolę sobie na odwołanie się do filmu Pedro Almodovara. Nic jednak w ich zachowaniu nie ma z komedii, do głosu dochodzą raczej pierwotne instynkty niż napędzana lękiem histeria.
Floryda w ujęciu Groff nie ma wiele wspólnego z wizerunkiem Arkadii, jak chcą tego twórcy filmów i seriali. Autorka niejednokrotnie podkreśla, czy to w wypowiedziach swoich bohaterek, czy oddając głos narratorowi (narratorce?), że Floryda to miejsce pełne sztuczności (stąd przewijający się nieustannie motyw szumiącej klimatyzacji), ale z agresywną, nieprzyjazną człowiekowi naturą (nieznośny upał, budzące grozę i obrzydzenie gady). Podczas lektury opowiadań nasunęła mi się myśl o demitologizacji Florydy jako miejsca pełnej szczęśliwości, może o procesie powstawania antyutopii. Bez względu na to, którą opcję wybrać, zbiór opowiadań Groff to literatura, która na długo pozostaje w pamięci, przede wszystkim dzięki kontrastowi między powszechnym wyobrażeniem o miejscu, a jego wizją zawartą w tekstach.
Wspominałem na wstępie o świetnym tłumaczeniu Dobromiły Jankowskiej. Oczywiście, żeby w pełni ocenić jakość przekładu, należałoby porównać oryginał z jego polską wersją, ale w moim odczuciu dopiero przy Florydzie widać, jak niełatwy, metaforyczny i chimeryczny potrafi być język prozy Lauren Groff. Nie bez znaczenia jest fakt, że dwie poprzednie powieści tłumaczyli mężczyźni, myślę, że jednak nie byli w stanie oddać tych wszystkich emocji, podskórnego lęku na granicy obłędu, jak zrobiła to tłumaczka opowiadań. Dzięki temu odniosłem wrażenie, że to zupełnie inna Groff od tej, którą można przeczytać choćby w Fatum i furii.
Nie jest tak, że po lekturze Florydy stałem się wielkim fanem Lauren Groff. Co to, to nie, ale mam świadomość, że jej proza to literatura piękna z górnej półki, co oznacza, że nie musi podobać się każdemu. Opowiadania są nierówne, przez niektóre trzeba przebrnąć, żeby inne przeczytać na jednym wdechu. Niektórym tekstom brakuje zakończenia i można odnieść wrażenie, że urywają się w pół zdania – podobo to taka modna maniera współczesnych pisarzy. Pocieszający jest za to fakt, że Groff nie ma potrzeby przypodobania się czytelnikowi za wszelką cenę i tylko od niego zależy, czy kupuje taką konwencję, czy odrzuca ją po pierwszych tekstach. Polecam, ale ostrożnie i ze świadomością, że to nie jest lektura dla każdego.
Informacje o książce
autorka Lauren Groff
tytuł Floryda
tytuł oryginału Florida
przekład Dobromiła Jankowska
Wydawnictwo Pauza
miejsce i rok wydania Warszawa 2019
liczba stron 274
egzemplarz własny
Nowalijki oceniają 4+/6