Nieczęsto to mi się zdarza, ale tym razem dokładnie pamiętam, kiedy po raz pierwszy spotkałem się z twórczością Ann Patchett. To była wczesna (a jakże) jesień 2008 roku, Wydawnictwo Rebis wznowiło właśnie Belcanto, a ja sięgnąłem po tę powieść trochę wbrew sobie. Okładka sugerowała bowiem historię obyczajową, może romans, czyli gatunki, które czytam jednak dość sporadycznie. I do dziś cieszę się, że nie oceniłem książki po okładce, ponieważ od pierwszych stron zachwycił mnie styl Patchett, sposób w jaki opowiada swoje, niby zupełnie zwyczajne, historie, z jaką uwagą skupia się na drobiazgach, z których zbudowana jest codzienność. Niespieszne, momentami nieco oniryczne, powieści amerykańskiej autorki cechuje wrażliwość na równi z celnymi spostrzeżeniami na temat relacji międzyludzkich, czy konieczności wyboru, niejednokrotnie związanego z poświęceniem siebie, na rzecz innej osoby, uczucia, idei. Pisałem już o tym przy okazji wznowienia Stanu zdumienia (tutaj), ale powtórzę, że niezmiernie cieszy mnie powrót Ann Patchett na polski rynek wydawniczy w nowych przekładach Anny Gralak w Wydawnictwie Znak, które zadbało przy tej okazji także o jakość edycji. Belcanto to jedna z tych powieści, które zaskakują rozwojem wydarzeń, zmuszają czytelnika do weryfikacji utrwalonych wcześniej sądów, a czytana po latach raz jeszcze, nic nie traci ze swojego specyficznego uroku.
W nienazwanym kraju gdzieś w Ameryce Południowej odbywa się eleganckie przyjęcie w domu wiceprezydenta. Uroczystość na cześć japońskiego biznesmena pana Hosokawy ma uświetnić swoim recitalem sławna amerykańska diva operowa Roxane Coss, której wielkim fanem jest wspomniany przedsiębiorca. Tuż po zakończeniu występu, willę napada grupa terrorystyczna, której celem jest porwanie prezydenta kraju, rzekomo obecnego wśród eleganckich gości z całego świata. Kiedy okazuje się, że polityk został w swoim domu, aby nie przegapić kolejnego odcinka ulubionej telenoweli, sytuacja diametralnie się zmienia. Terroryści biorą gości jako zakładników, na wiele tygodni odcinając willę od świata. Niespodziewanie dla wszystkich między porwanymi i oprawcami tworzą się więzi, których nikt się nie spodziewał. Żadna ze stroni nie zapomina jednak, że to nie jest normalny układ i w którymś momencie musi dojść do eskalacji i przełomu z dramatycznym w skutkach finałem.
Całkiem niedługo po premierze powieści na rynku amerykańskim, pojawiły się głosy krytyki pod adresem Ann Patchett, której zarzucano, że w nieodpowiednim świetle przedstawia całą sytuację – punkt wyjścia jej fabuły, nadając terrorystom ludzką twarz i pokazując mechanizm syndromu sztokholmskiego w wypaczonej formie. Jest w tym trochę racji o tyle, o ile pamięta się, że fabuła Belcanto oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. W 1996 roku w Peru doszło do ataku terrorystycznego na japońską ambasadę, w której odbywało się uroczyste przyjęcie. Wtedy goście też byli więzieni przez wiele tygodni i żadne zabiegi dyplomatyczne nie dawały oczekiwanego rezultatu, aż do rozwiązania siłowego, które zakończyło się śmiercią terrorystów. W kontekście prozy Patchett pamiętać trzeba także, że autorka przedstawia fikcję literacką, własną interpretację tego, co mogło wydarzyć się między zakładnikami a ich oprawcami. Owszem, gdzieś z tyłu czytelnika tli się myśl, że pisarka stąpa po cienkiej linii, ale w mojej ocenie nie przekracza granicy dobrego smaku, czy szeroko definiowanej moralności. Skupia się , jak to ona, na budowaniu relacji między ludźmi, zarówno gośćmi z różnych stron świata, jak i oprawcami, nierzadko bardzo młodymi. Trochę to oczywiste, po części także zaskakujące, że przebywający w jednym miejscu porwani i terroryści nawiązują głębszy kontakt, krok po kroku poznając się i próbując oswoić stan zawieszenia. Obie strony mają świadomość, że atak terrorystyczny to sytuacja graniczna, od której nie ma odwrotu, a finałem prawdopodobnie i jedynie jest śmierć. Młodzi porywacze, nie do końca rozumiejący chyba potencjalne skutki ataku, są trochę jak tykająca bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć. Dlatego nieomal do samego finału powieści (przyznam, dość rozczarowującego), zarówno bohaterom, jak i czytelnikowi towarzyszy poczucie lęku i napięcia. Nie wiadomo, czego spodziewać się w kolejnych rozdziałach, czy nieomal sielankowy klimat kolejnych leniwie spędzanych w luksusowej wilii dni, lada moment nie przerodzi się w najgorszy koszmar.
Nie bez powodu tytuł książki Ann Patchett to Belcanto. Ten muzyczny termin w języku włoskim oznacza zarówno technikę wokalną, jak i styl podkreślający liryczny, narracyjny lub dramatyczny charakter utworu. Fabuła koncentruje się wokół sopranistki Roxane Coss, której nieziemski głos jest źródłem zauroczenia gości przyjęcia, w tym pana Hosokawy. Japończyk, od dziecka zakochany w operze, darzy ogromnym uczuciem gwiazdę opery i jest w stanie poświecić bardzo wiele, aby doznać spełnienia. Każda z postaci w powieści Patchett, nawet drugoplanowa, jest ważna, potraktowana przez autorkę z uwagą, dzięki czemu wątki przeplatają się i pozwalają czytelnikowi odkrywać coraz to nowe motywy i zaskakujące sytuacje. Uwagę zwraca choćby Gen, japoński tłumacz pana Hosokawy, poliglota, dzięki któremu miedzy porwanymi i porywaczami udaje się nawiązać więź na poziomie języka, a nie tylko uniwersalnych w wyrazie emocji. Każdy z bohaterów (kobiety zostały wypuszczone z willi, na miejscu zostali mężczyźni oraz Roxane Cross, choć nie obyło się bez niespodzianek) dzięki wątkom osobistym, wzbogaca całą opowieść. Autorka cieniuje emocje, bawi się konwencją prozy obyczajowej, swobodnie przechodząc od nut dramatycznych do lirycznych, kreując emocjonalną opowieść z muzyką w tle.
Belcanto dzieje się na ograniczonej przestrzeni domu wiceprezydenta (potem także w ogrodzie) i można odnieść wrażenie, że to celowy zabieg ze strony autorki, chwyt stylistyczny mający na celu przywołanie wrażenia sceny, czy to teatralnej, czy operowej. Ponieważ istotnym motywem książki jest wpływ sztuki, konkretnie muzyki, na człowieka, bohaterowie poddają się jej czarowi, na równi z bardziej przyziemną fascynacją piękną artystką. Literatura i muzyka, źródło najwspanialszych uniesień wpływa także na terrorystów, reprezentujących, co prawda, inny kod kulturowy, ale rozumiejących ponadczasowość i uniwersalność sztuki. Autorka nadaje im ludzką twarz, dzięki czemu także czytelnik inaczej spogląda na ludzi, którzy decydują się na tak dramatyczny krok, jakim jest atak, pytanie jednak, czy w walce o lepszą przyszłość, mają prawo posunąć się do ostateczności? Finał, pośrednio, ustosunkowuje się do tego zagadnienia, ale to wcale nie oznacza, że czytelnik uzyskuje satysfakcjonującą odpowiedź. Owo zadowolenie daje jednak sama lektura Belcanto; niespieszna, skupiona na detalach, bogata od emocji proza to kwintesencja stylu Ann Patchett. Nawet jeśli tu i ówdzie fabuła jest operetkowo przerysowana i potraktowana skrótowo, w ostatecznym rozrachunku warto wczytać się w tę opowieść. To fascynujące, jak zajmująco można pisać o codzienności, małych radościach, uczuciach i z jaką radością skupiać się na drobiazgach, gestach, wreszcie życiu. Patchett opanowała tę sztukę do perfekcji.
Informacje o książce
autorka Ann Patchett
tytuł Belcanto (Bel Canto)
przekład Anna Gralak
Wydawnictwo Znak Literanova 2022
ocena 5/6
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem