Pamiętam, że długo zwlekałem z lekturą Dżentelmena w Moskwie Amora Towlesa w obawie, że wychwalana zewsząd powieść nie przypadnie mi do gustu. Jak się okazało, czekałem tak długo zupełnie niepotrzebnie, ponieważ już po kilkunastu stronach zakochałem się w tej fabule. Tak po prostu. Po drodze sięgnąłem po debiutanckie Dobre wychowanie, ale myślami byłem już przy nowej powieści Lincoln Highway, trzeciej w dorobku amerykańskiego pisarza, który podobnie jak koleżanka po fachu – Donna Tartt – nie rozpieszcza swoich czytelników, wydając kolejne książki równo co pięć lat. Wiem już, że warto czekać na nowe fabuły spod pióra Towlesa, którego gawędziarski styl i epicki rozmach przywołujący na myśl klasyczną amerykańską prozę sprawiają, że czytelnik przenosi się w czasie do świata, którego już nie ma, ale za którym ma prawo tęsknić. Lincol Highway to hołd złożony literaturze drogi, tak jednoznacznie kojarzonej z dokonaniami Steinbecka i Kerouacka, ukłon w stronę Bildungsroman i powieści awanturniczo – przygodowej, wreszcie nawiązanie do toposu podróży jako metafory życia. Pięknie układają się te elementy w słodko – gorzką opowieść o Ameryce lat 50., przyjaźni, odpowiedzialności i konsekwencjach podejmowanych przez młodych bohaterów decyzji. Jak zwykle u Towlesa, całość opowiedziana jest barwnie i zajmująco, bo autor ma nie tylko umiejętność dostrzegania w codzienności i prostych gestach urody życia, ale potrafi także zaskakiwać – zarówno swoich bohaterów, jak i czytelnika.
Punktem wyjścia fabuły Lincoln Highway jest powrót z poprawczaka Emmetta Watsona, który odbywał karę za wydarzenie, do którego doszło prawie dwa lata wcześniej. Teraz ma osiemnaście lat i całkiem dorosłe problemy. Po śmierci ojca został z jego długami, które obciążyły hipotekę ich rodzinnego gospodarstwa, a w domu należącym de facto do banku, czeka na niego młodszy brat. Jedynym majątkiem chłopka jest błękitny studbaker i to nim bracia postanawiają wyruszyć do Kalifornii śladami pocztówek wysyłanych przez matkę, która lata temu, bez słowa wyjaśnienia, zostawiła rodzinę i zniknęła bez śladu. W wyniku zbiegu okoliczności bracia, zamiast do San Francisco, wyjeżdżają do Nowego Jorku i to niekoniecznie po to, aby swoją podróż rozpocząć z miejsca, w którym swój początek bierze pierwsza droga kontynentalna w Ameryce, oddana do użytku w 1912 roku.
Lincoln Higway zabiera czytelnika tym razem do roku 1954, najpierw do prowincjonalnego Morgen w Nebrasce, a zaraz potem do wielkomiejskiego Nowego Jorku, choć pierwotnie celem podróży braci Watsonów było San Francisco – swoją drogą wszystkie miasta położone są na trasie Autostrady Lincolna. Towles wykorzystał do konstrukcji swojej fabuły znany od początków literatury motyw podróży jako metafory życia. Wyprawa braci, a także kolegów Emmetta i córki sąsiada, przypomina odyseję z jej licznymi zakrętami i meandrami, na które napotykają na swoje drodze bohaterowie, właściwie zawsze z własnej woli. Ale na tym właśnie polega siła i urok tego toposu. Młodzi chłopcy, nierzadko doświadczeni przez los, traktują podróż błękitym stubakerem Emmetta jako sposobność do spłacenia długów (przede wszystkim honorowych) albo odebrania tego, co im się należy. Wprawdzie akcja powieści trwa tylko dziesięć dni, ale już ten czas wystarczy, aby czytelnik poznał dogłębnie poszczególnych bohaterów i wyrobił sobie na ich temat własne zdanie. Towles opowiada ich historię w wielu perspektyw, oddają albo głos któremuś z nich, albo skupiając swoją narrację na każdym z osobna. Ten zabieg stylistyczny sprawdza się znakomicie, ponieważ rozszerza perspektywę i tym samym zostawia sporo przestrzeni do snucia wspomnień oraz pozwala na rozbudowane dygresje, bez których powieść nie byłaby pełna.
Zdążyłem się już przekonać, że Amor Towles ma oko do postaci i posiada umiejętność snucia opowieści, od której nie sposób się oderwać. Nie inaczej jest w przypadku Lincoln Highway, w której to fabule, obok charakternych czterech głównych bohaterów, pojawia się cała galeria postaci pobocznych i drugoplanowych, jakby żywcem wyjętych z książek awanturniczo – przygodowych albo powieści łotrzykowskiej znanej od XVI wieku. Nowy Jork, ze swoją dynamiką i wyraźnymi podziałami społecznymi zbiegającymi się z granicami dzielnic, okazał się znakomitym tłem dla opowieści, w której właściciele wielkich fortun występują na równi z krętaczami, domokrążcami i marnej reputacji artystami, tak mocno wpisanymi w (także literackie) wyobrażenie o Ameryce lat 40. i 50. W Lincoln Higway czytelnik znajdzie to wszystko, z czym kojarzy mu się amerykańska powieść drogi i jeszcze więcej. To przede wszystkim historia o przyspieszonym dojrzewaniu, odpowiedzialności za własne decyzje i drugiego człowieka, konfrontacji marzeń dorastającego chłopaka z rzeczywistością. Świata z powieści Towlesa już nie ma, co oczywiste, ale takie wartości jak honor i uczciwość, potrzeba akceptacji i zrozumienia, wreszcie prawo do marzeń, ale i do popełniania błędów są ponadczasowe. Dużo w tej prozie momentów wzruszenia, sporo zaskoczeń (niekoniecznie po myśli czytelnika), nie brakuje także humoru i tej charakterystycznej dla autora serdeczności wobec bohaterów, dzięki której opowieść staje się balsamem dla duszy. Podoba mi się swoboda, z jaką Amor Towles gra z konwencją prozy gatunkowej, doceniam nawiązania do wielkich podróżników – i tych prawdziwych, i tych z kart światowej literatury, szanuję za umiejętność kreowania wielowątkowej oraz wielopoziomowej opowieści. Jak dobrze, że czytelnik może sięgnąć po powieść taką, jak Lincoln Highway, mądrą, zabawną i napisana z iście epickim rozmachem. Autor nie zawodzi, a ja mam cichą nadzieję, że bracia Watsonowie dotrą 4 lipca do upragnionego celu swojej podróży. Dlaczego? A to już trzeba sobie doczytać.
Informacja o książce
autor Amor Towles
tytuł Lincol Highway
przekład Anna Gralak
Wydawnictwo Znak Literanova 2022
ocena 5+/6
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem