Czasem można odnieść wrażenie, że motywy i tematy, jakimi zajmują się pisarze w swoich książkach, cechuje pewna powtarzalność. Trudno także nie zauważyć, że w literaturze wszystko już było i zmieniają się jedynie bohaterowie oraz okoliczności. To oczywiście duży skrót myślowy, bowiem na fabułę (a także jej odbiór) wpływa wiele czynników, które mogą czytelnikowi, zanurzonemu tu i teraz, zwyczajnie umknąć. Wspominam o tym nie bez powodu – takie wnioski nasunęły mi się po lekturze powieści Ani złego słowa Uzodinmy Iweali. Amerykański pisarz nigeryjskiego pochodzenia nie jest debiutantem na polskim rynku wydawniczym – jego pierwsza książka Bestie znikąd została wydana kilka lat temu przez Wydawnictwo Literackie. Nową książkę młodego pisarza, w przekładzie Piotra Tarczyńskiego, opublikowało Wydawnictwo Poznańskie.
Głównym bohaterem Ani złego słowa jest Niru – młody chłopak u progu życia – lubiany kolega, znakomity biegacz, jeszcze licealista, ale już student pierwszego roku na Harvardzie. Niru jest także synem nigeryjskich emigranta, który w Ameryce dorobił się odpowiednio wysokiego statusu materialnego i społecznego. Ale ani dom w zamożnej dzielnicy Waszyngtonu, ani asymilacja z białą społecznością przybranej ojczyzny nie są w stanie zmienić konserwatywnych poglądów ojca, który mentalnie i kulturowo tkwi wciąż gdzieś we wschodniej Nigerii. Głęboka wiara rodziców, którzy od Niru wymagają zaangażowania religijnego, tylko pogłębia narastającą frustrację młodego chłopaka, który odkrywa, że jego budząca się tożsamość będzie nie do zaakceptowania przez konserwatywnego ojca. Podróż, na którą w znaczeniu metaforycznym, zdecyduje się Niru, nie gwarantuje mu, że szczęśliwe dotrze do celu.
Motyw poszukiwania własnej drogi w życiu, walka z uprzedzeniami i wykluczeniem, dojrzewanie do podjęcia walki o własne szczęście często pojawia się w literaturze. I trudno się temu dziwić, skoro w postaciach z książek czytelnik może odnaleźć cząstkę siebie i swojej historii. Oczywiście trzeba pamietać o innym doświadczeniu, wynikającym chociażby z różnic kulturowych, ale pewne elementy takiej fikcyjnej biografii są ponadczasowe i dzięki temu uniwersalne. Niru, choć ma nigeryjskie korzenie i amerykański paszport, nie różni się specjalnie od innych nastolatków. Ma swoje marzenia i pragnienia, chce czuć się kochanym i akceptowanym, ale także boi się tego, co uświadomił sobie podczas jednego z popołudniowych spotkań z najlepszą przyjaciółką. Ich relacja nie wyjdzie poza platoniczny związek i dla Meredith to też będzie gorzkie doświadczenie. I oboje przyjaciół zostawi w niezwykle niezręcznej sytuacji.
Ani złego słowa zaskakuje, przede wszystkim niewielkim, jak na dzisiejsze standardy wydawnicze, rozmiarem. Ta, licząca trochę ponad dwieście sześćdziesiąt stron powieść, zawiera w swojej treści sporo wątków, ale nie trudno zauważyć, że są one potraktowane dość skrótowo, żeby nie napisać powierzchownie. Akcja książki rozgrywa się współcześnie w środowisku uczniów ostatniej klasy szkoły średniej i przypomina literaturę pisaną dla młodego odbiorcy. Dla jednych to mankament, dla innych plus książki Iweali, ale mnie ta młodzieżowość specjalnie nie przeszkadza. Ważniejsza jest dla mnie postać samego Niru, którego losy czytelnik śledzi najpierw z jego punktu widzenia, a następnie dzięki narracji, którą prowadzi Meredith. To przełamanie toku opowieści początkowo wydaje się niezrozumiałe, ale warto wczytać się w tę część Ani złego słowa, bo to właśnie Meredith przypadło w udziale opowiedzieć o tym, co w tej historii wywołuje emocje. Bo wywołuje, choć Iweala nie uderza w melodramatyczne tony i przeintelektualizowane frazy i za co należą mu się brawa.
Książka Uzodinmy Iweali to opowieść o poszukiwaniu tożsamości. Szukają jej nie tylko młodzi bohaterowie (Niru i Meredith), ale także zamożny ojciec chłopaka. Wyrwany z nigeryjskiej biedy, dzięki studiom w Ameryce, ufundowanym przez koncern naftowy, wżeniony w majętną rodzinę, tak naprawdę nigdy nie poczuł się dobrze w swojej nowej ojczyźnie. Mimo życiowego sukcesu ma wrażenie, że żyje gdzieś obok zadowolonych z siebie sąsiadów, a ukojenia szuka w żarliwej wierze i corocznym wyjazdom w rodzinne strony. Dla Niru i jego starszego brata Nigeria jest tylko miejscem urodzenia ojca i ich codzienność znajduje się tysiące kilometrów od ubogiego domu z dzieciństwa ojca. Z drugiej strony amerykański sen w powieści chwilami przypomina koszmar, kiedy na drodze imigrantów staje stronnicza policja i bezceremonialnie pokazuje obywatelom ich miejsce w szeregu.
Mimo widocznej skrótowości, Ani złego słowa to powieść, w której autorowi udało się zwrócić uwagę czytelnika na kilka tematów. Motywem wiodącym jest oczywiście kwestia różnie rozumianej odmienności, ale poszukiwanie własnej tożsamości również nie wydaje się być w tej historii potraktowane jednowymiarowo. Gdzieś między wierszami autor przemycił ocenę współczesnej Ameryki, postawił diagnozę rodziny w stanie kryzysu, wreszcie poruszył problem religijnej nadgorliwości. Tych składowych fabuły jest znacznie więcej, bo tylko na pierwszy rzut oka Ani złego słowa to jeszcze jedna powieść inicjacyjna albo bildungsroman w wersji dla milenialsów. Może w kilku miejscach zabrakło mi większego zaangażowania autora w wykreowany przez siebie świat, może chwilami nie wyczułem głębszych emocji, a tło powieści przypomina ledwie szkic, ale i tak historia Niru zapadła mi w pamięć. Również dlatego, że Uzodinma Iweala przypomina o sprawczej sile słowa. Może gdyby chłopak usłyszał to, czego tak naprawdę potrzebował usłyszeć, ta opowieść potoczyłaby się inaczej?
Informacje o książce
autor Uzodinma Iweala
tytuł Ani złego słowa
tytuł oryginału Speak No Evil
przekład Piotr Tarczyński
Wydawnictwo Poznańskie
miejsce i rok wydania Poznań 2019
liczba stron 272
egzemplarz recenzencki
Nowalijki oceniają 4+/6
Dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu za egzemplarz recenzencki