Każdy, kto kiedykolwiek musiał napisać dłuższy tekst wie, jakie to często trudne i niewdzięczne zadanie. A jakim wysiłkiem musi być wymyślenie i napisanie wielostronnicowej, zajmującej powieści? Ja do końca nie umiem sobie wyobrazić takiego procesu twórczego. Nie wiem też, jak może czuć się autor, który po wielu latach literackich sukcesów, nagle spada z piedestału i jego jedynym zajęciem jest już tylko odcinanie kuponów od sławy. Musi konkurować z młodszymi, może bardziej utalentowanymi, ale jakże głodnymi sukcesów konkurentami. Ten dość przygnębiający temat podjął w Najlepszej książce na świecie szwedzki pisarz Peter Stjernstrom. I uczynił to w formie tekstu tak samo przewrotnego, jak i zabawnego, a z pewnością dosyć oryginalnego.
Tytus Jensen jest pisarzem, którego sława dawno już przebrzmiała. Dziś prowadzi rozrywkowe życie wspomagane alkoholem. Jego działalność artystyczna ogranicza się do dziwnych występów na jeszcze dziwniejszych festiwalach z młodzieżową muzyką. Na jednym z nich poznaje wschodzącą gwiazdę literatury, awangardowego poetę Eddiego X. Obaj panowie, właściwie jednocześnie, wpadają na pomysł napisania tytułowej Najlepszej książki na świecie, która przyniesie im pieniądze, sławę i zapewni nieśmiertelność. Tylko jednemu z nich uda się ta sztuka. Rozpoczyna się wyścig z czasem i walka z oporną materią słowa pisanego.
To, co nieomal natychmiast przyciąga uwagę, to specyficzna narracja powieści, początkowo przypominająca nieokiełznany chaos. W tekście pojawiają się fragmenty powieści, które przemieszane są z opisem wydarzeń, w których uczestniczy Tytus. A nie jest mu łatwo żyć z swoją agentką Astrą Larsson, która ma świadomość, że jej klient bywa nieobliczalny. Do tego ciągnie się za nim kiepska reputacja. Praca literacka obłożona jest szeregiem wymyślnych obostrzeń, wystarczy zwrócić uwagę na specyficzną funkcję laptopa pisarza. Tytus, w poszukiwaniu inspiracji, wpada w artystyczny ciąg, a może tylko przeżywa odstawienie używek? Odwiedza modne miejsca, ogląda topowe wystawy, jada w polecanych miejscach i … chłonie, chłonie, chłonie – przetwarzając doznane bodźce na kolejne strony powieści. Jego najnowsza książka ma być swoistym fenomenem na rynku wydawniczym, zgrabnym połączeniem kryminału, powieści obyczajowej, poradnika o dobrym życiu z … książką kucharską. Takim literackim potworkiem, który od czasu do czasu straszy z półek księgarni lub z pierwszych miejsc list bestsellerów i to w prawdziwym życiu. Do ostatnich stron książki nie wiadomo, czy taki pomysł skazany jest na porażkę, czy gwarantuje sukces. A na finał warto poczekać, gdyż jest on bardzo zaskakujący.
Przewrotna fabuła Najlepszej książki na świecie znakomicie współgra ze specyficznym klimatem powieści. Cechuje go satyryczne, często też gorzkie podejście do tematu wzajemnych relacji twórca – wydawca – czytelnik. Stjernstrom obnaża cyniczny mechanizm tworzenia i sprzedawania współczesnych hitów wydawniczych, pokazując jak praca nad takim projektem wygląda od kuchni. Książka jako taka, co oczywiście nie jest nowością, to również produkt, który powinien dobrze się sprzedawać i przynosić zyski. W tej machinie wszystkie trybki muszą być dobrze naoliwione, aby nie doszło do zacięcia. Należy tylko pamiętać o czynniku ludzkim i to o nim zasadniczo traktuje omawiana pozycja. I tak, jak na początku książka nie przypadła mi do gustu, tak po kilku pierwszych rozdziałach wskoczyłem na właściwe literackie tory. Szybko okazało się, że w tym szaleństwie jest pewna metoda, a humor ocierający się o pure nonsense i karykaturę, znakomicie sprawdza się przy opisywaniu poszczególny etapów pracy nad bestsellerem. Zdecydowanie polecam, bo choć to pozycja może niepozorna, to jednak celnie opisuje czytelniczą rzeczywistość.
Nowalijki oceniają: 5/6