MIRANDA JULY „NA CZWORAKACH”

Jeszcze kilka lat temu sporo mówiło się i pisało na temat kryzysu wieku średniego w odniesieniu do mężczyzn. Częściej w klimacie satyrycznym, czy wręcz wyśmiewającym najróżniejsze ekscesy brzydszej części populacji, nieco rzadziej w znaczeniu przekraczania smugi cienia, jako granicznego momentu życia. Na szczęście czasy się zmieniają, wrażliwość społeczna rośnie i dziś kryzysy psychiczne oraz tożsamościowe traktuje się jak bardziej serio, zwracając uwagę na niepokojącą powszechność zjawiska – pisząc w ogromnym uproszczeniu.

Wspominam o tej ważnej kwestii przy okazji lektury Na czworakach Mirandy July nie bez powodu. Amerykańska autorka napisała bowiem, mocno prześmiewczą, ale także do bólu szczerą i w swojej otwartości nieco ekshibicjonistyczną powieść o kobiecie, która z racji wieku znalazła się na życiowym zakręcie, choć o tym, że za moment jej codzienność zostanie przewrócona do góry nogami, do końca nie miała świadomości. Chyba. Wiem za to, że kusząca chęć prostego zredukowania powieści do kwestii kryzysu wieku średniego bohaterki, co w jej przypadku równia się pierwszym objawom premenopauzy, to działanie dla tej prozy krzywdzące, ponieważ Na czworakach zwraca uwagę wiele aspektów współczesności.

Główna bohaterka i pierwszoosobowa narratorka powieści – artystka, żona i matka kończy właśnie czterdzieści pięć lat, nieoczekiwanie otrzymuje sporą sumę pieniędzy za dawne zlecenie i funduje sobie urodzinowy prezent. To trzy tygodnie bez rodziny, samotna wyprawa do Nowego Jorku, gdzie w gronie starych znajomych planuje świętować urodziny, które skłaniają ją do kilku ważkich refleksji o życiu, a raczej jego nieuchronnej zmienności. Podróż kończy się równie szybko jak się rozpoczyna: już po półgodzinie bohaterka zjeżdża z autostrady, po drodze na stacji benzynowej wpada jej w oko przystojny młody chłopak i kobieta decyduje się mocno zrewidować swoje plany, meldując się w motelu na obrzeżach rodzinnego Los Angeles. I sprawdzić, czy potrzeba odrobiny szaleństwa nie jest aby przereklamowana.

Już lektura pierwszych rozdziałów powieści Mirandy July sugeruje, że autorka nie bierze jeńców, a jazda po bandzie to jej ulubiony sposób kreacji fabuły. Na czworakach sprawnie miksuje popularne gatunki: trochę tu prozy obyczajowej, trochę powieści drogi (krótkiej, bo krótkie, ale jednak), sporo aktualnych przemyśleń i odniesień do współczesności. A także, a może przede wszystkim: rubasznego humoru, przerysowania i groteskowego ujęcia – zarówno tematu, jak i samej historii oraz balansującej na granicy dobrego smaku szczerości bohaterki wobec siebie. I czytelnika. Ta literacka wolta, świadoma gra z konwencją gatunku oraz oczekiwania autorki na to, że czytelniczki i czytelnicy jej prozy wciągną się w proponowaną przez nią grę – to jedno. Ale gruba kreska, jaką July kreśli swoją bohaterkę i chwilami mocno absurdalne wydarzenia, które należałoby ująć w duży cudzysłów nie przesłaniają, w mojej ocenie, przesłania powieści.

Bohaterka, nieco przebrzmiała artystka, która na na koncie jeden bardzo dochodowy slogan reklamowy, wiedzie uporządkowane i raczej zasobne życie, ale wraz z kolejnym urodzinami dopada ją kryzysy. Może wieku średniego, może tożsamościowy – to kwestia mniej ważna. Istotniejsze jest to, że urodziny stają się dla niej punktem wyjścia do zmian i przewartościowania życia. A że robi to w sposób niekontrolowany i nieprzemyślany? Taka już uroda tego euforycznego stanu napędzanego tak samo głęboko skrywanymi pragnieniami, jak i lękiem przed powieleniem błędów własnych rodziców. Narratorka, uzbrojona w całkiem przyjemną sumę pieniędzy, może pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa przede wszystkim po to, aby przeanalizować swoje życie i zastanowić się, co dalej. Utwierdza się w przekonaniu, że może wszystko, a jedyne ograniczenia tkwią w jej głowie. A że jej wolta nie wszystkim się spodoba? A co komu do tego?

Powieść Mirandy July zwraca uwagę na wiele kwestii dotyczących wizerunku, roli i miejsca kobiety we współczesnym świecie. Tym samym wpisuje się dyskurs, od pewnego czasu wybrzmiewający mocnym głosem w wielu przestrzeniach. Autorka Na czworakach czyni to jednak po swojemu: o kobiecości, macierzyństwie, partnerstwie, życiu erotycznym, oczekiwaniach społecznych, wstydzie oraz stereotypach pisze ze swadą, momentami szarżując, głównie po to, aby wspomniane kwestie wybrzmiały jeszcze mocniej. Jej bohaterka decyduje się na przekraczanie granic, ale im częściej tego dokonuje, tym mniejsze jest jej poczucie wstydu i lęku, a samo działanie ma wręcz oczyszczający charakter. Mając świadomość, że porusza poważną tematykę, July zagrała va banque i zapropnowała mocno przewrotną, wzbogaconą momentami ryzykownym humorem, szaloną i w swojej (hmmm…) niepoprawności nietuzinkową opowieść. Może nie dla każdego, ale przez to jeszcze bardziej frapującą.

Informacje o książce

autorka Miranda July

tytuł Na czworakach (All Fours)

przekład Kaja Gucio

Wydawnictwo Pauza 2024

ocena 5/6

recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem