W czerwcu ujrzała światło dzienne pierwsza część kryminalnej trylogii Marcela Woźniaka. Autor biografii Leopolda Tyrmanda postanowił sprawdzić się w gatunku z drugiego bieguna literatury. Książka o toruńskim detektywie Leonie Brodzkim okazała się interesującą opowieścią, której udało się uniknąć schematów charakterystycznych dla literatury gatunkowej. Owszem, autor wpisuje się w pewien wzorzec powieści kryminalnej, ale jednocześnie wyraźnienie zaznacza swoją odrębność, choćby poprzez język historii, klimat opowieści, wreszcie humor na granicy sarkazmu. I tak, jak w Powtórce (tutaj) zadaje czytelnikowi pytanie Czy można dwa razy wejść do tej samej rzeki?, tak w drugiej część serii odwołuje się do chińskiego przysłowia. Także o rzece, ale tym razem i o cierpliwości, która zostanie wynagrodzona. No cóż, czy czytelnik po lekturze Mgnienia może czuć satysfakcję? Nie sądzę. Finał książki wystawia bowiem wspomnianą cierpliwość na nie lada próbę. A pragnienie poznania finału historii podkomisarza Leona Brodzkiego jest tylko większe.
Mgnienie rozpoczyna się dokładnie w tym miejscu, w którym kończy się Powtórka. To udany pomysł kompozycyjny, który pozwala czytelnikowi poczuć, że znajduje się w centrum wydarzeń. W Mgnieniu, jak na rasowy kryminał przystało, dzieje się sporo. Bo to, że Heraklit ląduje za kratami nie oznacza, że Toruń staje się bezpiecznym miejscem. Nic z tego. Mieszkańców, lokalnych policjantów i opinię publiczną elektryzuje nowe nagraniem brutalnego morderstwa młodej dziewczyny. Zabójca uderza bezpośrednio w Brodzkiego, angażując go w sprawę głównie z powodów osobistych. Detektyw zmuszony jest do ponownego przeanalizowania przeszłości swojej rodziny, nie mając świadomości, że największe zagrożenie czyha tam, gdzie najmniej się go spodziewał. Zanim jednak elementy układanki ułożą się w sensowną całość, sporo wody upłynie w Wiśle i Drwęcy.
Zastanawiałem się, jak będzie wyglądało Mgnienie, zarówno w kwestii fabuły, jak i konstrukcji historii opowiedzianej w drugim tomie. I muszę przyznać, że Marcel Woźniak pozytywnie mnie zaskoczył. Po pierwsze fabuła – oczywiście nie da się za dużo o niej napisać, żeby czasem czegoś nie zdradzić – w kilku miejscach mnie zaskoczyła. Jak choćby z przeniesieniem akcji do Darłowa, czy odkryciem prawdziwego (nomen omen) oblicza niektórych bohaterów. Już po Powtórce oczywiste było, że autor ma sprecyzowany pomysł na całą historię Leona Brodzkiego i tylko dawkuje czytelnikom kolejne informacje. I choć oczywiście następujące po sobie wydarzenia wciągają w nurt opowieści, to w Mgnieniu zaciekawiła mnie strona literacka historii. Wspomniałem już o konstrukcji powieści, od pierwszej strony wciągającej czytelnika w plątaninę wydarzeń. Taki pomysł autora wymusił, w moim odczuciu, dosyć niemrawy początek książki. Podkomisarz Brodzki filozofuje bardziej niż zwykle, a czytelnik dostaje informacje na temat wydarzeń z Powtórki. Ale to wszystko to tylko wstęp do sedna intrygi, ponieważ w pewnym momencie akcja przyspiesza i kartki książki same się przewracają. Mnie przy czytaniu Mgnienia towarzyszyło uczucie autentycznego strachu o bohaterów, bowiem nie można mieć pewności, czy któryś z nich nie zostanie ofiarą zabójcy. Dodatkowo, uwikłanie w splot wydarzeń rodziny Brodzkiego wzmaga poczucie czytelniczego dyskomfortu. Że o komforcie samym detektywie nie wspomnę. Świat, w jakim się wychował, zaczyna rozpadać się jak domek z kart i ratuje go głównie, być może stoickie, a na pewno filozoficzne podejście do życia.
Marcel Woźniak mógł pójść na łatwiznę i w Mgnieniu zaproponować chwyty fabularne znane z pierwszego tomu. Autor wybrał jednak inną drogę. Po pierwsze przeniósł akcję na pewien czas z Torunia do Darłowa. Zredukował do minimum opowieść o mieście na rzecz wyeksponowania świata przeżyć bohaterów (głównie oczywiście Brodzkiego). W tekście pojawiają się fragmenty monologów wewnętrznych podkomisarza, a klimat generalnie jest odrobinę bardziej mroczny niż w Powtórce. Dzięki temu nowa powieść łagodnie balansuje na granicy współczesnego kryminału miejskiego, powieści noir i sensacji. To ciekawe połączenie, które wyróżnia książkę Woźniaka na tle innych powieści gatunkowych. Jedno natomiast nie uległo zmianie – język. Autor nie tylko sprawnie opowiada historię toruńskich policjantów, ale także bawi się z czytelnikiem odwołaniami do innych tekstów (pies Gucio!), przywołuje ponownie Marka Benera, wreszcie pozwala sobie na zaskakujące, jak na kryminał, fragmenty. Zwróćcie choćby uwagę na przesympatyczną scenkę z toruńską kapeluszniczką oraz fragment z ochroniarzem w różowej koszulce i pożyczonego kota. Jest też nawiązanie do Agathy Christie w postaci fajnej gry słownej. I właśnie za takie smaczki cenię autorów, którzy od czasu do czasu puszczają do czytelników perskie oko i bawią się gatunkiem literackim.
Finał Mgnienia pozostawia czytelnika w zawieszeniu, choć pewnie jeszcze w mniej komfortowej sytuacji stawia bohaterów. Na szczęście Marcel Woźniak obiecał, że nieuchronnie zmierzamy ku Otchłani. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko poczekać na ostatni tom trylogii. Autorze, bądź dobry dla swoich bohaterów. I dla czytelników, oczywiście!
|
źródło: www.czwartastrona.pl |
Informacje o książce
autor Marcel Woźniak
tytuł Mgnienie
wydawnictwo Czwarta Strona
miejsce i rok wydania Poznań 2017
liczba stron 416
egzemplarz recenzencki
patronat medialny bloga
Nowalijki oceniają 5/6
za zaufanie
i umożliwienie objęcia przez mój blog
patronatem medialnym najnowszej powieści Autora.