Pierwsze spotkanie z prozą Jesmyn Ward było dla mnie, przede wszystkim, dużym zaskoczeniem. Powieść Śpiewajcie z prochów, śpiewajcie (tutaj) urzekła mnie w równej mierze brutalnością przełamaną realizmem magicznym, co pięknym, poetyckim językiem. I dlatego cieszę się, że Wydawnictwo Poznańskie poszło za ciosem, dzięki czemu po polsku ukazuje się wcześniejsza książka Ward Zbieranie kości, po raz pierwszy opublikowana w 2011 roku. Za obie powieści (a autorka ma ich w dorobku pięć, szósta będzie mieć amerykańską premierę w kwietniu 2020 roku) Jesmyn Ward dwukrotnie otrzymała National Book Award i szybko awansowała do grupy pisarek i pisarzy, których głos liczy się we współczesnej literaturze – nie tylko amerykańskiej. Choć autorka w żadnym razie nie odżegnuje się od swoich korzeni, a fabuły opiera na własnych doświadczeniach, to siłą jej prozy jest uniwersalność przekazu i tematyka bliska czytelnikom pod każdą szerokością geograficzną. Oraz język, który łączy w sobie naturalizm z poetyką, tak trafnie oddaną przez znakomite tłumaczenie Jędrzeja Polaka.
Akcja (i w przypadku prozy Ward jest to pojęcie dość umowne) Zbierania kości rozgrywa się w Bois Sauvage w stanie Missisipi. Mieszkańcy miasteczka szykują się na uderzenie huraganu, ale nie wiedzą jeszcze, że będzie to okryta złą sławą Katrina, której niszczycielski żywioł pochłonie setki ofiar. W domu, nazywanym Glinianką, żyje czternastoletnia Esch – pierwszoosobowa narratorka opowieści. Wraz z nią na obrzeżach Bois Sauvage mieszkają także trzej bracia i ojciec alkoholik. Matka dziewczyny zmarła po urodzeniu najmłodszego z braci i to na nastolatkę spada rola jedynej kobiety – gospodyni w zdominowanym przez pierwiastek męski domu. Opowieść zamyka się w dwunastu dniach, w których czytelnik poznaje codzienność najbiedniejszej części afroamerykańskiej społeczności i wraz z nią przygotowuje się na uderzenie żywiołu. Narastające powoli napięcie znajdzie ujście w niszczącym co popadnie huraganie – dosłownie i w przenośni.
Zbieranie kości określane jest jako pierwsza część cyklu, którego akcja rozgrywa się w stanie Missisipi, we wspomnianym już Bois Sauvage. Czytelnicy mający w pamięci Śpiewajcie z prochów, śpiewajcie z pewnością rozpoznają tę miejscowość, ale obie powieści różnią bohaterowie. Choć może lepiej napisać, że różnią ich imiona i szczegóły biografii, ale patrząc całościowo – to członkowie tej samej grupy społecznej. Funkcjonujący na granicy ubóstwa, pozostawieni sami sami sobie, mieszkańcy Glinianki skazani są na poniżającą egzystencję, z której nie sposób się wyrwać. Esch i jej bracia zmuszeni są zmagać się z codziennością, która nie przypomina amerykańskiego snu; wciąż nieobecny (albo funkcjonujący na obrzeżach rodziny) ojciec nie stanowi dla nich żadnego wsparcia a brak matki sprawia, że rodzeństwu brakuje osoby, która stanowiłaby dla nich oparcie, punkt odniesienia, wzorzec postępowania. Szczególnie mocno brak kobiecego pierwiastka odczuwa nastoletnia Esch, zamknięta w sobie, dojrzewająca dziewczyna, która dowiaduje się, że jest w ciąży. Wraz z braćmi rozpaczliwie próbuje utrzymać się na powierzchni, co nie jest łatwe w sytuacji, kiedy nawet między kolegami nie ma zgody, a jest rywalizacja i nierzadko pogarda.
Jesmyn Ward portretuje Stany Zjednoczone w sposób dosadny, nie lukruje rzeczywistości, w zamian oferując swoim czytelnikom obyczajowy realizm na granicy naturalizmu a nawet brutalizmu – wystarczy wspomnieć wątek jednego z braci opiekującego się suką Chiną, ale potrafi także zaskoczyć subtelnością, z jaką przeprowadza Esch przez samoświadomość stanu, w jakim znalazła się nastolatka. Mnie autorka ujęła także tym, że narratorka jej powieści ucieka od rzeczywistości w mitologię, przywołując przygody Jazona, czy porównując się do Medei. Ward operuje szeregiem odniesień, konstruując Zbieranie kości. Powieść można interpretować na kilka sposobów, kładąc nacisk zarówno na nieporadne, ale wzruszające relacje rodzinne, dostrzegając bezbrzeżną samotność jednostki zagubionej w tłumie, odczytując niezaspokojony żal po śmierci matki. Można także popatrzeć na tę historię przez pryzmat prowincjonalnej, wciąż pamiętającej czasy segregacji rasowej Ameryki, która jako państwo niespecjalnie sprawdziła się podczas huraganu. O Katrinie też warto pamiętać, choć sam żywioł przez długi czas funkcjonuje w książce gdzieś w tle, ukazując swoją niszczycielską moc w jej finale. Trudno nie skojarzyć żywiołu z biblijnym potopem, który wystawi na próbę i tak nadwyrężone relacje rodzinne mieszkańców Glinianki.
W Zbieraniu kości nie pojawia się realizm magiczny, ale już ta druga powieść Ward pokazuje, w jakim kierunku będzie prawdopodobnie rozwijał się styl pisarki. Pełen porównań, metaforyzujący, zaskakujący brutalnością i dosadnością, ale bogaty w subtelności i niuanse. Czytając tę powieść wciąż miałem w pamięci Śpiewajcie z prochów, śpiewajcie i nie mogłem nie porównywać obu tekstów. Zaraz po zakończeniu lektury Zbierania kości doszedłem do wniosku, że bardzie podobało mi się pierwsze spotkanie z prozą Amerykanki, ale z czasem książka ułożyła mi się w głowie i zmodyfikowałem swoją opinię, dlatego dziś mogę napisać, że nieustanie pozostaję pod wrażeniem pisarstwa Jesmyn Ward. Opowieść o Esch i jej braciach wzbudziła we mnie tak wiele sprzecznych odczuć, końcówkę zaś pochłonąłem jakbym czytał rasowy thriller, choć prozie Ward raczej daleko do literatury popularnej. Myślę, za jakiś czas Zbieranie kości będę pamiętał tak dobrze, jak Śpiewajcie z prochów, śpiewajcie – wiem bowiem, z jakim emocjami czytałem tę powieść.
Informacje o książce
autorka Jesmyn Ward
tytuł Zbieranie kości
tytuł oryginalny Salvage The Bones
przekłada Jędrzej Polak
Wydawnictwo Poznańskie
miejsce i rok wydania Poznań 2020
liczba stron 366
Nowalijki oceniają 5/6
Dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu za egzemplarz recenzencki