Zdecydowanie należę do czytelników, którzy najpierw czytają książkę, a dopiero potem oglądają film lub serial na jej podstawie. Życie ma jednak to do siebie, że nie da się go zawsze i wszędzie odmierzyć linijką i dlatego zdarzają mi się, zamierzone lub nie, odstępstwa od tej reguły. Tak właśnie było w przypadku Daphne du Maurier i Rebeki, którą dopiero co przeczytałem po raz drugi, po latach. Wszystko zaczęło się oczywiście od Alfreda Hitchcocka i (nieoczywiście) od Ptaków, mojego ulubionego filmu mistrza suspensu. Kiedy doczytałem, że jego fabuła to ekranizacja jednego z opowiadań du Maurier, zainteresowałem się jej twórczością i tak trafiłem na Rebekę, którą uważam za powieść – matkę współczesnych thrillerów psychologicznych. Dziś powieść du Maurier można już zaliczyć do klasyki literatury, co więcej, w mojej ocenie autorka wskazała i wyznaczyła kierunki, w których rozwinęła się proza gatunkowa. Powolne tempo i budowane mozolnie napięcie to jedno, ale w Rebece uwagę zwraca także intryga idącą w parze z ponadczasową urodą języka. Ta ostatnia składowa powieści przywołuje na myśl, podczas lektury, literaturę z wyższej półki.
Śniło mi się tej nocy, że znowu byłam w Manderley. Tym słynnym zdaniem rozpoczyna się, napisana w 1938 roku powieść, która zapewniła jej autorce doczesne miejsce w historii prozy nie tylko tej rozrywkowej, ale literatury w ogóle. Młoda dama do towarzystwa spędza ze swoją pracodawczynią wakacje w eleganckim hotelu w Monte Carlo. Tam poznaje przystojnego Maxima de Wintera, o którym zblazowane towarzystwo plotkuje, przypominając dramatyczną śmierć jego żony rok wcześniej. Młoda dziewczyna z wzajemnością zakochuje się w tajemniczym de Winterze i ku zaskoczeniu wszystkich, para bierze cichy ślub i decyduje się wrócić do okazałej rezydencji rodu de Winterów – Manderley. Nowa żona szybko orientuje się, że zarządzająca domem pani Danvers nie obdarzy jej szacunkiem, żyjąc wspomnieniami pięknej i perfekcyjnej w każdym calu pierwszej pani de Winters. Duch zmarłej będzie towarzyszył każdemu krokowi nowej właścicielki posiadłości, a tajemnice i skrywane emocje nie pozwolą zaznać szczęścia młodej parze, wszystko jednak do czasu …
Daphne du Maurier napisała powieść, którą można potraktować jako wzór modnego od lat i tak lubianego przez czytelników thrillera psychologicznego. Z naciskiem na psychologicznego, ponieważ to ta warstwa fabuły dominuje przez większą jej część. Historię Manderley czytelnik poznaje dzięki pierwszoosobowej narracji drugiej żony Maxima de Wintera, której imię w powieści nigdy nie pada. Młoda i niedoświadczona dziewczyna, z dnia na dzień awansuje społecznie, przede wszystko towarzysko, dlatego jej przyjazd do budzącej respekt, okazałej posiadłości okupiony jest lękiem i niepokojem. Zmaga się on, gdy na miejscu okazuje się, że nie wszystkim rezydentom podoba się, że de Winter tak szybko pocieszył się po stracie pierwszej żony. Autorka powoli, ale konsekwentnie wprowadza czytelnika w świat swojej powieści, niespiesznie podrzucając tropy pozwalające zrozumieć, dlaczego atmosfera w domu aż kipi od emocji, niewypowiedzianych pretensji i głęboko skrywanych kłamstw. Choć dla współczesnego odbiorcy, przyzwyczajonego do szybszego tempa narracji, opowieść narratorki może wydawać się przydługa i nic nie wnosząca do fabuły, to trzeba dać szansę autorce i (słusznie) założyć, że w tej konstrukcji powieści jest metoda. Nie napiszę nic więcej, tylko zapewnię, że od pewnego momentu wszystko ułoży się w perfekcyjną całość. Cierpliwości.
Zanim czytelnik pozna wszystkie tajemnice Maxima de Wintera i jego rodowej posiadłości, wcześniej dowie się sporo o samej narratorce, jej przemyśleniach, lękach i odczytywanych między wierszami prawdach. To fascynujące, jak Daphne du Maurier bawi się czytelnikiem, podsuwając mu podczas lektury dziesiątki możliwych interpretacji, mylne tropy, wzmaga całą gamę odczuć. Bezimiennej bohaterce można współczuć, można dziwić się jej naiwności, trudno zrozumieć jej uległość wobec męża i w szerszym spojrzeniu – całej sytuacji, w której się znalazła. Ale warto pamiętać o typowych dla arystokracji konwenansach, choć to ostatecznie nie one, ale pełna niuansów, emocjonalna postawa młodej żony de Wintersa jest kluczem do zrozumienia – jeśli nie samej bohaterki, to na pewno przemyślanej konstrukcji fabuły. Autorka bowiem osadza ją na fundamencie gotyckiej powieści grozy, w centrum świata przedstawionego umieszcza budzącą zazdrość i respekt posiadłość i co zgodne z regułami gatunku, wprowadza niepokój. Subtelnie i elegancko, bawiąc się odcieniami emocji, półsłówkami, wykorzystując pasywno-agresywną postawę pani Danvers, przy każdej możliwej okazji przypominając o obecności poprzedniej pani de Winters, której złowroga mara czai się w licznych pokojach Mandelrey. Duszny klimat niepokoju, wzmagany przez opisy pogody, poczucie, że narratorka momentami gubi się na granicy rzeczywistości i ułudy – to wszytko sprawia, że powieść Daphne du Maurier jest prozą tak samo wciągającą, co intrygującą. Lubię określać tę powieść jako prekursorkę gatunku, zdając sobie sprawę, że to sąd uproszczony, ale chyba niepozbawiony podstaw. Świadczy o tym niegasnąca fascynacja Rebeką i fakt, że tyle lat po napisaniu wciąż jest wydawana, czytana, ekranizowana i uwielbiana. Bez Daphne du Maurier współczesna powieść rozrywkowa, być może, miałaby trochę inny kształt. Klasyka warta poznania, bez dwóch zdań.
Informacje o książce
autorka Daphne du Maurier
tytuł Rebeka
tytuł oryginału Rebecca
przekład Eleonora Romanowicz – Podoska
Wydawnictwo Albatros
miejsce i rok wydania Warszawa 2021
liczba stron 448
egzemplarz recenzencki – finalny
Nowalijki oceniają 5/6
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros