Od zawsze trzymam się zasady, że najpierw książka, potem film/serial. Oczywiście w życiu, również czytelniczym, nic nie jest pod linijkę i zdarzają mi się wyjątki, ale one, zasadniczo, potwierdzają tę regułę. Kasztanowy ludzik Sørena Sveistrupa doczekał się ekranizacja na Nefliksie, a powieść duńskiego autora i scenarzysty lektury. Przyznam, że to moje drugie podejście do tej książki, bo choć jestem wielkim fanem skandynawskich kryminałów, akurat ta fabuła jakoś specjalnie mnie nie wciągnęła w momencie polskiej premiery w 2019 roku. Widocznie musiała poczekać na swój czas i choć momentami odczuwałem zmęczenie Kasztanowym ludzikiem, przeczytałem ten obszerny debiut do końca. Może bez wielkiego zachwytu, może z poczuciem jednego wielkiego déjà vu, ale w ostatecznym rozrachunku oceniam tę powieść jako całkiem niezłe połączenie kryminału z thrillerem.
W Kopenhadze dochodzi do serii bestialskich morderstw dokonywanych na kobietach. Obok okaleczonych ciał policja odkrywa kasztanowe ludziki. Okazuje się, że na kojarzących się z jesienna zabawą figurkach znajdują się odciski córki minister spraw społecznych Rosy Hartung. Sęk w tym, że dziewczynka została porwana i zabita rok wcześniej. Jak zatem połączyć te sprawy w jedną całość, aby zapobiec kolejnym wyrafinowanym zabójstwom? I co łączy panią minister z serią dramatycznych wydarzeń?
Søren Sveistrup, scenarzysta cenionego przeze mnie serialu The Killing, zadebiutował powieścią z gatunku, którego skandynawską odsłonę bardzo lubię i od której, obok prozy Agathy Chrisite, zaczęła się moja czytelnicza przygoda z kryminałem. Kasztanowy ludzik łączy w sobie cechy wymienionego gatunku, ale autor podkręcił tempo elementami typowymi dla thrillera, dzięki czemu niedługie rozdziały kończą się cliffhangerami, fabuła wciąga czytelnika od pierwszych stron, a liczne mylne tropy sprawiają, że nieomal każdy z bohaterów może okazać się podejrzanym. Sveistrup stawia na sprawdzone schematy, bawi się kliszami, dbając o mroczny klimat (późna jesień w Danii wydaje się być idealną porą roku dla makabrycznych zbrodni) i nie zapominając, że skandynawskie kryminały słyną z mocno zarysowanego tła społecznego i obyczajowego oraz z wątków politycznych. Do tego zestawu autor dodał także interesujący policyjny duet, klasycznie: kobietę po przejściach i mężczyznę z przyszłością i tak oto powstała powieść, która każe inaczej spojrzeć na kojarzące się z jesienią figurki.
Debiut Sørena Sveistrupa ma sporą objętość i w mojej ocenie jest ona wadą książki, która w pewnym momencie zaczęła mnie nużyć. Szczególnie kiedy okazało się, że trafnie (i szybko – czego nie lubię) wytypowałem, kto kryje się za morderstwami i jaki jest ich związek z przeszłością niektórych postaci w powieści. Muszę jednak oddać autorowi, że pisze sprawnie, trzyma tempo i konstrukcja Kasztanowego ludzika jest solidna, bo przemyślana i skrojona pod oczekiwania dzisiejszego czytelnika. Być może dlatego dość powierzchownie traktuje życie osobiste pary policjantów, zaznaczają jedynie, że obojgu coś tam kiedyś nie wyszło, a o kwestiach społeczno – politycznych pisze na tyle, na ile pozwalają mu ramy powieści gatunkowej. Co prawda, zdecydowanie wolę prozę Horsta i Mankella, ale wiem, że Sveistrup przypadnie do gustu czytelnikom, którzy po skandynawskie kryminały sięgają sporadycznie, albo zaciekawił ich serial na podstawie książki. Swoją drogą, Netflix poszedł trochę na łatwiznę i zekranizował powieść nieomal jeden do jednego. O czym warto pamiętać, zabierając się za książkę po serialu, albo na odwrót.
Informacje o książce
autor Søren Sveistrup
tytuł Kasztanowy ludzik (Kastanjemanden)
przekład Justyna Haber – Biały
Wydawnictwo W.A.B. 2019
Nowalijki oceniają 4+/6
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem W.A.B.