MIKE McCORMACK „SŁONECZNY SZKIELET”

Choć od lektury Bram raju Jerzego Andrzejewskiego minęło wiele lat, wciąż pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie ten utwór. Niekoniecznie tylko z powodu treści, ale przede wszystkim formy. Powieść składa się bowiem z dwóch zdań, z których to drugie, objętościowo lakoniczne, zamyka tę opowieść o krucjacie dziecięcej z początku XIII wieku. Mniej więcej w podobnym czasie odkryłem w swoich czytelniczych wędrówkach po literaturze strumień świadomości jako formę narracji. Polubiłem ją w powieściach Virginii Woolf, ale już Ulisses Jamesa Joyce’a mnie pokonał, choć w kwestii lektury tej akurat książki wciąż jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa.

Wspominam o strumieniu świadomości nie bez powodu. Przeczytałem właśnie powieść Mike’a McCormacka Słoneczny szkielet. To moje pierwsze spotkanie z jego prozą i przy okazji także z Wydawnictwem Filtry. Oba, jak na razie, bardzo satysfakcjonujące. Przyznam, że sięgnąłem po prozę McCormacka z czystej ciekawości, przede wszystkim dlatego, że irlandzki autor poszedł śladami wielkich literackich poprzedników i zaproponował fabułę napisaną w formie strumienia świadomości ujętego w jedno zdanie. Ale za to jakie! Słoneczny szkielet to dotykająca istoty człowieczeństwa, zwyczajna opowieść o każdym z nas, ale dzięki nietypowej formie i granicznemu wydarzeniu z życia bohatera tak mocno korespondująca z emocjami czytelnika.

Słoneczny szkielet to monolog Marcusa Conwaya, irlandzkiego inżyniera w średnim wieku, męża i ojca dwojga dorosłych już dzieci, z racji wykonywanego zawodu ważnego członka lokalnej społeczności. Wraz z rodziną mieszka w Louisburgh w hrabstwie Mayo, daleko od metropolii. Mieszka, a właściwie mieszkał, bo (i nie jest to żaden spojler) jego niekończący się monolog wypowiada nieomal na ostatnim tchu, kiedy w momencie śmierci przed oczami przebiega mu całe życie. Z pozoru proste i zwyczajne, ale dla jednostki, dla każdego z nas jedyne, jakie przyszło nam przeżyć.

W tym ostatecznym momencie ziemskiego żywota Conway powraca do wielu aspektów swojej egzystencji. Wspomina rodziców i dom, codzienność syna, młodego męża i ojca; martwi się o podróżującego po świecie syna, zastanawia nad źródłem radykalizmu sztuki córki – artystki, przejmuje się chorobą żony. Analizuje kryzys ekonomiczny w Irlandii, dywaguje na temat religii, ale także zwraca uwagę na drobiazgi, jak choćby symboliczną funkcję stojącego w kuchni jego domu stołu – jak u wielu rodzin – epicentrum ich małego świata. W ostatnich momentach życia przywołuje najróżniejsze sytuacje, w których jako syn, mąż, ojciec, urzędnik państwowy i obywatel zmuszany był do konfrontacji z rzeczywistością, zarówno tą na poziomie prywatnym, jak i w odniesieniu do polityki lokalnej i globalnej. Za każdym razem jednak ze świadomością, że jest tylko pionkiem, a jedyną bronią w zderzeniu ze światem jest uczciwość, lojalność i przede wszystkim miłość.

Narracja Słonecznego szkieletu, strumień świadomości, bogaty w dygresje, a przez to niezwykle meandryczny, może budzić lęk przed lekturą. Niepotrzebnie, ponieważ to jedno zdanie składające się na powieść McCormacka jest przyjazne dla czytelnika, wystarczy jedynie dać ponieść się swobodnemu nurtowi kolejnych wątków przemyśleń bohatera. To ciekawe doświadczenie literackie obserwować, jak pojedyncze myśli, na początku mocno chaotyczne, im bliżej finału powieści, tym wyraźniej układają się w mocny nurt przemyśleń, analizy życiowych doświadczeń, rozczulających wspomnień. Ten gęsty monolog w formie strumienia świadomości znakomicie oddaje, w mojej ocenie, stan, w którym poznajemy Marcusa Conwaya, który świadomy swojego końca chce za wszelką cenę przywołać swoje, w tym momencie kończące się, życie.

Proza McCormacka, podejmuje tematykę, która tyle razy wybrzmiewała w niezliczonych tekstach literackich, że łatwo uznać ją za przewidywalną. I w kwestii treści trochę tak jest, że czytelnik po raz kolejny przygląda się bohaterowi w sytuacji dla niego ostatecznie granicznej. Ale irlandzki pisarz porusza się w kręgu kwestii uniwersalnych, bliskich każdemu czytelnikowi, zmuszających go do autorefleksji, a nierzadko do konfrontacji z własnymi sądami na poruszane w prozie tematy. To wielka siła tego tekstu, a nietypowa forma, wprost czerpiąca z modernistycznej koncepcji strumienia świadomości tylko wzmacnia pozytywne wrażenia z tej, momentami niełatwej z wielu względów, lektury. Jest w moim odczuciu Słoneczny szkielet jedną z tych powieści, które mocno rezonując z emocjami odbiorcy, na długo pozostają w pamięci.

Informacje o książce

autor Mike McCormack

tytuł Słoneczny szkielet (Solar Bones)

przekład Piotr Siemion

Wydawnictwo Filtry 2024

ocena 5/6

recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem