„Małe życie” Hanya Yanagihara

www.grupawydawniczafoksal.pl

Informacje o książce

autorka Hanya Yanagihara
tytuł Małe życie
tytuł oryginału A Little Life
przekład Jolanta Kozak

wydawnictwo W.A.B.
miejsce i rok wydania Warszawa 2016
liczba stron 816

egzemplarz zakup własny 

 
 

Już obecność Małego życia Hanyi Yanagihary w finale prestiżowego konkursu Narody Bookera powoduje, że warto zainteresować się tą pozycją. Jeśli dodać do tego inne nagrody, oraz pełne zachwytu (lub rozczarowania) głosy krytyków literackich i recenzentów to jest chyba oczywiste, że ma się do czynienia z pozycją, którą trzeba przeczytać, aby wyrobić sobie własne zdanie. 

Druga powieść amerykańskiej pisarki to jedna z tych książek, którą pokocha się od pierwszych stron, albo odrzuci w poczuciu literackiego zawodu. Ja, idąc pod prąd, spróbuję spojrzeć na Małe życie z obu punktów widzenia. Dlaczego – to proste. Historia opowiedziana przez Yanagiharę nie przypadła mi do gustu, ale jednocześnie nie mogłem się od niej oderwać. Momentami nudziła, aby za chwilę zachwycić i autentycznie wzruszyć. Wiem, brzmi to paradoksalnie i pewnie nie raz i nie dwa sam sobie zaprzeczę, ale tak niejednoznacznie tę książkę odbieram.

 
Napisana z naprawdę epickim rozmachem powieść to z pozoru tylko historia czwórki przyjaciół, których poznajemy w chwili, kiedy kończą studia, a żegnamy się z nimi (często w dramatycznych okolicznościach), kiedy są już po pięćdziesiątce. Willem – w przyszłości niezły aktor, JB – artysta, który trochę musi poczekać na komercyjny sukces, Malcolm – architekt w prestiżowym biurze i Jude – świetny matematyk i doskonały prawnik. W tle najbardziej emocjonujące miasto świata – Nowy Jork. Brzmi znajomo? A pewnie – ileż razy ten motyw pojawiał się w książkach, filmach i serialach. Ale to tylko pozór. Szybko bowiem perypetie głównych bohaterów zejdą na plan dalszy, kiedy pisarka wyeksponuje postać Jude’a – dwa lata młodszego od innych, lekko kulejącego, niezmiernie intrygującego bohatera. Dramatyczna tajemnica, która niczym znamię hańby oznaczyła jego ciało i duszę oraz związek z Willemem stają się rusztowaniem całej historii. To wokół Jude’a i (trochę później) Willema zbudowana jest cała opowieść. Ze strzępków wspomnień, przebłysków z przeszłości, bolesnych i odrażających opowieści poznajemy historię Jude’a i rozumiemy, dlaczego jego dorosłe życie to pasmo samookaleczeń i samotności, która boli tak, że odechciewa się żyć. Poznanie prawdy o przyjacielu, ogromna miłość i przyjaźń, akceptacja i poświęcenie, budowanie intymnych relacji z drugim człowiekiem to główne wątki Małego życia. Jest ich zresztą więcej, ale nie chcę zdradzać szczegółów tym, przed którymi dopiero lektura powieści.
 
A lektura to niełatwa. I nie mam tu na myśli jedynie objętości powieści. Tematyką, którą podjęła Yanagihra nie należy do najłatwiejszych, pisarka zresztą nie szczędzi dosadnych opisów, zachowując jednak należytą powściągliowść w kwestiach natury seksualnej, licząc (zresztą słusznie) na inteligencję swoich czytelników. Jude’a spotkało w życiu tyle zła, że aż trudno to sobie wyobrazić. Kiedy czytałem kolejne fragmenty z jego życia odniosłem wrażenie, że pisarka trochę przesadziła. Nadmiar okrucieństwa wobec Jude’a spowodował, że autentyczne współczucie przerodziło się u mnie w irytację. Ileż bowiem może znieść bohater realistycznej powieści? Nie, nie znaczy to, że jestem niewrażliwy – otóż jestem, ale w tym aspekcie historia wydaje mi się przerysowana. Podejrzewam, że autorka chciała w ten sposób wywołać coś na kształt katharsis, ale ja literackiego oczyszczenia nie zaznałem, choć emocji przy lekturze mi nie zabrakło.
 
Małe życie to opowieść o czwórce przyjaciół. Tak, ale nie do końca. Przeniesienie ciężaru narracji na związek Jude’a i Willema powoduje, że pozostali bohaterowie schodzą na plan dalszy. Są obecni w powieści, ale w mniejszym stopniu, niż bym tego oczekiwał. Oczywiście są i inne postaci: lekarz Andy, małżeństwo Harolda i Julii Stein, ale ich wzmożoną obecność w fabule determinują kolejne stany emocjonalne Jude’a. Warto zauważyć, że to powieść właściwie tylko o mężczyznach. Kobiety pojawiają się jako postaci epizodyczne, może poza wspomnianą Julią, ale jej obecność wynika z pewnych zawiłości fabularnych. Steinowie zresztą to piękna i bardzo bolesna historia, która równie dobrze mogłaby stanowić kanwę osobnej książki. Tylko oni byli w stanie zrozumieć i w pełni zaakceptować Jude’a, a tym samym pokochać jego przyjaciół, w tym Willema, któremu Jude tyle zawdzięcza.
 
Willem, syn farmerów, po studiach kelneruje i próbuje sił w aktorstwie. Z czasem zaczyna odnosić sukces, na który już przestał liczyć. Od czasów studenckich najbliżej związany z Jude’em, po latach opieki nad młodszym przyjacielem, staje się jego życiowym partnerem. Decyduje się na związek o którym wie, że będzie najtrudniejszą rolą w życiu, ale rolą wymarzoną i tak oczywistą, jak oddychanie. Wątek miłości obu bohaterów jest pięknie napisany, choć nie mogę wybaczyć pisarce, jak go poprowadziła. To, przed czym postawiła Jude’a po latach względnej równowagi, autentycznie mnie wkurzyło, ale i głęboko wzruszyło. W mojej ocenie część powieści, która opisuje kolejną, ponownie samotną walkę Jude’a jest znakomicie napisana, boli i nicuje emocje do granic możliwości. Dawno literatura tak bardzo mnie nie poruszyła. I przyznam, że warto było czekać na tę część. Gdyby nie ona, moja ocena powieści z pewnością byłaby inna.
 
Powieść napisana jest dość nierówno, że od razu odwołam się do poprzedniego akapitu. Początek jest raczej niemrawy, trudno skupić się na poszczególnych wątkach, dialogi są drętwe i przypominają scenariusz niezbyt ambitnego serialu. Z czasem zaczyna być lepiej, bowiem Yanagihara bardzo dobrze radzi sobie z partiami narracyjnymi, w których opisuje stany emocjonalne bohaterów, czy przytacza historie i fakty z życia poszczególnych postaci. Styl pisarski autorki Małego życia przypomina mi chwilami powieści Donny Tartt – obie wplatają w tok opowieści dywagacje o sztuce, prawie, a w przypadku Yanagihary również o matematyce i medycynie. Muszę jednak przyznać, że choć u obu taki styl trochę irytuje, to jednak w Małym życiu drażni mniej, niż w książkach Tartt.

www.nowalijki.blogspot.com

Małe życie to jedna z tych książek, które budzą tylko skrajne emocje. Ja sam po jej przeczytaniu miałem mętlik w głowie, bowiem, jak napisałem na wstępie, powieść jednocześnie mnie mnie nie zachwyciła (a początkowo nawet się nie podobała), ale jednocześnie nie mogłem się od niej oderwać. Chwilami zwyczajnie mnie nużyła, żeby za kilkanaście stron porwać na kolejne godziny. Czytaniu powieści towarzyszy emocjonalna huśtawka, nastroje zmieniają się tak, jak chce tego autorka. Mnie kupiła dopiero pod koniec, więc i tym razem intuicja dobrze mi podpowiedziała, kiedy zastanawiałem się nad sensownością kontynuowania lektury.

Nie nazwę Małego życia powieścią wybitną, jak chcą tego niektórzy krytycy. Owszem, porusza trudne i bolesne kwestie, pochyla się nad miłością w różnych jej aspektach, opowiada o poświęceniu, determinacji i sile człowieka. Jest wielkim peanem ku czci bezwarunkowej miłości i przyjaźni. To prawda, ale w moim odczuciu nie wnosi niczego nowego, nie jest odkrywcza, bo chyba w XXI wieku nikogo już nie dziwi wątek miłości dwóch mężczyzn, wątek zresztą bardzo dobrze i ciepło napisany. 

Mimo mojego narzekania na to i owo (a kilka drobiazgów sobie daruję) to uważam, że warto poświęcić czas i wystawić na próbę emocje, aby poznać losy bohaterów Małego życia. Być może jej siła tkwi właśnie w postaciach, może w skrajnie różnych ocenach – czas pokaże. Myślę, że kiedyś powrócę do lektury tej książki. Szybko jednak nie usunę jej z pamięci, bo choć bez zachwytów, to jednak zaserwowała mi sporo czytelniczych emocji.

Nowalijki oceniają: 4+/6