DIANE SETTERFIELD „BYŁA SOBIE RZEKA”

DIANE SETTERFIELD "BYŁA SOBIE RZEKA"

Człowiek od najdawniejszych czasów snuł opowieści. Tłumaczył w ten sposób otaczający go świat, budował relacje z innymi, oddawał cześć bogom, czy po prostu umilał sobie długie i mroźne wieczory przy ognisku. Gdyby nie ta naturalna potrzeba opowiadania, trudno wyobrazić sobie, jak wyglądałaby nasza kultura i tożsamość. Bez mitów nie byłoby legend i baśni, nie powstałyby eposy rycerskie, nie narodziłby się powieść. W naszej świadomości nie pojawiałyby się czytelne kody kulturowe, jak choćby motywy wędrowne i związki frazeologiczne. Kto wie, czy dziś (w kontekście sztuki i literatury, a także wrażliwości) bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy teraz. Ta myśl towarzyszyła mi nieustannie podczas lektury nowej powieści Diane Setterfield Była sobie rzeka. Brytyjska autorka wzięła bowiem na tapet temat opowieści jako najważniejszego składnika budującego tożsamość małej społeczności, udanie połączyła kilka gatunków i pozwoliła czytelnikom dać się porwać leniwemu tokowi swojej historii. A może celniej napisać nurtowi, bowiem tytułowa rzeka nie da o sobie zapomnieć. Od niej tak naprawdę wszystko się zaczęło.

W Gospodzie Pod Łabędziem w Radcot nad brzegiem Tamizy, w zimowy wieczór zbierają się stali bywalcy. Jest rok 1887 i jedyną rozrywką zebranych jest ucztowanie oraz słuchanie gawęd i starych legend. W ten szczególny wieczór jest jednak inaczej. Do gospody przybywa ciężko ranny nieznajomy, niosący martwą dziewczynkę. Zdarza się jednak cud i dziecko wraca do żywych. Jej pojawienie się w niewielkiej miejscowości zmieni życie kilku osób. Pomijając zagadkę zmartwychwstania, w niemej dziewczynce trzy rodzinny dopatrują się kogoś, kogo dawno utraciły. Problem jednak w tym, że nic w tej historii nie wydaje się być łatwe do wytłumaczenia.

DIANE SETTERFIELD "BYŁA SOBIE RZEKA"

Diane Setterfield, pisząc Była sobie rzeka, sięgnęła do nieskończonego źródła, jakim jest tradycja opowiadania historii. Dlatego każdy z czytelników dostrzeże w tej prozie coś innego. Dla jednych będzie to powieść obyczajowa, dla innych proza historyczna z elementami kryminału, ktoś zobaczy nawiązania do angielskiej powieści grozy. Wszyscy jednak nie będą mieli wątpliwości, że ta historia dzieje się na granicy rzeczywistości i fantazji; chwilami bliżej jej do legendy i baśni niż do umocowanej w racjonalnym myśleniu opowieści o rzeczywistości nad brzegiem Tamizy. Te wszystkie elementy układają się w powieść, która jak rzeka (przepraszam za oczywiste do bólu, ale idealnie pasujące do tej prozy porównanie) płynie majestatycznie przed siebie. Czytelnik podąża raz jednym nurtem (z rodziną bogatego farmera), raz drugim (przeżywając rozpacz po starcie wraz z małżeństwem Vaughanów), wreszcie śledząc losy skromnej gosposi pastora – Lilly White. Te trzy wątki łączy osoba niemej dziewczynki, ale autorka nie skupia się tylko na tym motywie, rozbudowuje historię każdego z nich, sprawnie żonglując gatunkami. Taki zabieg stylistyczny sprawia, że czytelnik mocniej angażuje się w fabułę, która jest i zagadkowa, i wymagająca skupienia, wczytania się w tekst, bo choć nie brakuje tej książce poczucia zagubienia i chaosu, to na końcu trzy dopływy znów spotykają się w jednym korcie. A tytułowa rzeka – Tamiza – niczym niewzruszona, majestatycznie płynie dalej. 

Była sobie rzeka jest jedną z tych powieści, które pokocha się od pierwszych rozdziałów, albo porzuci po kilkunastu stronach. Setterfield tylko na pierwszy rzut oka pisze klimatyczną baśń. Jej proza to coś więcej niż tylko reinterpretacja starych mitów i wierzeń. Świat Radcot może i trwa gdzieś w zawieszeniu między przeszłością a nieuchronną nowoczesnością, ale mieszkańcy tej miejscowości wiedzą, że w Tamizie mieszka Przewodnik Cichy, któremu należy oddawać cześć. Nieuchronnie jednak świat drugiej połowy XIX wieku zapowiada kres ludowym wierzeniom. Zbłąkany nieznajomy okazuje się fotografem, który postanawia zatrzymać na szklanych płytkach przemijający czas, jedna z kobiet w małej społeczności – Rita Sunday jest nie tylko wykwalifikowaną pielęgniarką, ale także  symbolem zachodzących w anielskim społeczeństwie przemian. To czas, kiedy ból po starcie leczy pani Constantine, która w zacisznym londyńskim gabinecie z uwagą wysłuchuje swoich pacjentów. Jak mówi sama autorka, w fikcyjnych postaciach nietrudno dopatrzeć się prawdziwych ludzi, dlatego Była sobie rzeka to powieść z kluczem, który łatwo przeoczyć w całym nadmiarze tajemniczości, baśniowości i licznych nawiązań do angielskiego folkloru. Autorka stworzyła opowieść wymykającą się jednoznacznej klasyfikacji gatunkowej, płynnie przechodząc od wątku do kolejnego motywu, od alegorii do symbolu. Pytanie tylko, czy poza kunsztowną konstrukcją, po lekturze Była sobie rzeka zostaje w czytelniku coś więcej, niż tylko zachwyt nad umiejętnością łączenia różnych elementów w jedną całość. Mam pewne wątpliwości … Ale jak wspomniałem – wszystko zależy od nastawienia. Być może wystarczy dać się ponieść nurtowi leniwie płynącej Tamizy i pozwolić sobie na odrobinę zapomnienia.

 

Informacje o książce

autorka Diane Setterfield

tytuł Była sobie rzeka

tytuł oryginału Once Upon A River

przekład Izabela Matuszewska

Wydawnictwo Albatros

miejsce i rok wydania Warszawa 2020

liczba stron 480

egzemplarz recenzencki

Nowalijki oceniają 4+/6

Dziękuję Wydawnictwu Albatros za egzemplarz recenzencki