Nie przepadam za lataniem. Nie lubię momentu startu, kiedy ciężka maszyna, wbrew prawom fizyki (a przecież w rzeczywistości na odwrót), odrywa się od pasa startowego, a Ziemia powoli znika w przestworzach. Lotniska wprawiają mnie zawsze w melancholijny nastrój – ludzie w każdym wieku i kolorze skóry, sami lub w grupach, wolno lub w biegu przemieszczają się z jednego miejsca na drugi. Od razu widać, komu udziela się nerwowa atmosfera, a kto spokojnie jest w stanie wypić kawę w lotniskowej kawiarni. Paradoksalnie jest tak, że latam dość rzadko, ale jeśli już, to na drugi koniec świata, spędzając w samolotach i na lotniskach prawie trzydzieści godzin w jedną stronę. Mam więc bardzo dużo czasu na to, aby uporządkować swoje myśli, nabrać dystansu i przyjrzeć się wielobarwnemu tłumowi, tej istnej Wieży Babel, jaką z pewnością są wielkie międzynarodowe lotniska.
Podróże kształcą, jak mówi stare porzekadło, ale po lekturze niewielkiej książeczki Davida Szalaya mogę napisać także, że uczą uważności. Tytułowe Turbulencje to nie tylko nieprzyjemny dla pasażerów efekt walki samolotu z siłami natury, ale także (a u Szalaya – przede wszystkim) życiowe kłopoty, nieoczekiwane zdarzenia, wiadomości, na które nikt specjalnie nie czeka. Zasiadając do lektury dwunastu mikroopowiadań kanadyjskiego pisarza, warto mieć na uwadze, że to podróż niedługa, w kwestii czasu – lot krajowy, jeśli chodzi o tematykę – zdecydowanie międzynarodowy. Dzięki różnym bohaterom i dotykających ich problemom mocno uniwersalny i pokazujący, że bez względu na miejsce zamieszkania, narodowość, kolor skóry, czy wyznawaną religię, w gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy tacy sami. Nie ma znaczenia, czy podróżujemy w klasie biznesowej, czy w turystycznej.
Turbulencje to zbiór dwunastu mikroopowiadań, które łączy motyw lotu i wspomniane już zawirowania w życiu. Każdy z rozdziałów to inna historia, ale losy bohaterów zazębiają się, tworząc zaskakujący czytelnika zestaw, spięty klamrą, którą okazuje się Londyn. To w tym mieście zaczyna się podróż kolejnym samolotem i tam też się kończy. Opowiadania Szalaya cechuje prostota, choć jego bohaterowie reprezentują różne poglądy, status społeczny, a w danym momencie życia przeżywają inny poziom turbulencji. Czytelnik poznaje ich (wiem, że brzmi to niezręcznie, ale pasuje jak ulał) w przelocie, dość powierzchownie, ale dzięki skrótowości autor osiągnął taki sam efekt, jaki towarzyszyłby rozmowie dwóch obcych pasażerów, siedzących obok siebie w samolocie. To i plus, i minus prozy Davida Szalaya.
Lubię tematykę obyczajową, przywiązuję się do postaci, mam wielką ochotę poznać ich lepiej, dowiedzieć się co dalej, ale Turbulencje mi tego nie dają. Kolejni bohaterowie pojawiają się i znikają, ale to, co zostaje z czytelnikiem, to liczne pytania oraz wątpliwości. Szalay nie daje odpowiedzi, pozwalając snuć podczas lektury niekończące się domysły. Tylko, czy ta wymuszona literackim pomysłem skrótowość sprawi, że o tych mikrohistoriach będzie się pamiętało na długo po lekturze? Wątpię. Myślę, że Turbulencję zostaną zapamiętane raczej ze względu na koronkową konstrukcję fabuły i uniwersalny wydźwięk, niż z uwagi na konkretne losy bohaterów. Autor pozwala czytelnikowi podejrzeć ich życie, przez kilka stron skupić się na budowanych przez nich relacjach, poznać marzenia, tęsknoty, pragnienia. Wszystko jednak tylko przez moment i na chwilę. Dlatego tak ważna w czytaniu Szalaya wydaje się być uważność, a może nawet spostrzegawczość, pozwalająca zobaczyć prawdziwe oblicze, zarówno bohaterów prozy kanadyjskiego autora, jak i mijanych w prawdziwym życiu współpasażerów kolejnego lotu.
Przeczytałem prozę Davida Szalaya z poczuciem niedosytu. Z jednej strony doceniam jej ponadczasowy charakter, prostotę stylu i ciekawy pomysł na konstrukcję Turbulencji. Z drugiej strony ta skrótowość, pobieżność uwierała mnie podczas lektury. Nie oczekuję od literatury, że wyłoży mi kawę na ławę, ale zabrakło mi w tym zbiorze zdania czy dwóch wzmocnienia humanistycznego przesłania, może fabularnego zaskoczenia, wyjścia poza obrany przez autora schemat. Z prozą Szalaya jest trochę jak z barokową poezją – zaskakiwać ma koncept – pomysł, a sama treść już niekoniecznie. Tylko że w moim odczuciu forma nie powinna dominować nad całą resztą, bo z historiami z Turbulencji jest tak, że szybko się o nich zapomina, jak o trudzie podróży tuż po dotarciu do jej celu. Dla przeciwwagi warto sięgnąć po Ziemię, planetę ludzi Antoine de Saint – Exupéry – motyw lotu, zbliżona tematyka, ale zdecydowanie głębsze, filozoficzno – humanistyczne przesłanie.
Informacje o książce
autor David Szalay
tytuł Turbulencje
tytuł oryginału Turbulence
przekład Dobromiła Jankowska
Wydawnictwo Pauza
miejsce i rok wydania Warszawa 2020
liczba stron 144
egzemplarz recenzencki – finalny
Nowalijki oceniają 4/6
Dziękuję Wydawnictwu Pauza za egzemplarz do recenzji