Nie pamiętam już, kiedy zaczęła się moja przygoda z literaturą skandynawską. Wiem jednak, że kiedy sięgam po kolejne powieści z północy Europy mogę liczyć na spotkanie z dobrą prozą. I nie ma znaczenia, czy to kryminał (z Mankellem i Horstem na czele), czy mocna proza obyczajowa, reprezentowana choćby przez Knausgarda, Mittynga czy Anne B. Radge. Pozornie chłodny klimat opowieści, zdystansowana wobec bohaterów narracja, wreszcie wrażliwość na tu i teraz sprawia, że o historiach zapisanych na kartach ich powieści pamięta się na długo po lekturze. Do tej grupy (a przecież to nie wszyscy skandynawscy autorzy obecni na polskim rynku wydawniczym) dołączył właśnie Johan Harstad, którego debiut z 2005 roku Gdzie się podziałeś, Buzzie Aldrinie? ukazał się właśnie dzięki wydawnictwu Smak Słowa. I choć od pierwszego wydania tej książki minęło czternaście lat, jej przesłanie kompletnie się nie zdezaktualizowało i dlatego dobrze stało się, że ta powieść pojawiła się po polsku, w bardzo dobrym tłumaczeniu Karoliny Drozdowskiej.
Gdzie się podziałeś, Buzzie Aldrinie? to opowieść o Mattiasie, trzydziestolatku ze Stavanger, który jest wielkim fanem drugiego człowieka na Księżycu – Buzza Aldrina. Kiedy poznajemy Mattiasa, głównego bohatera i pierwszoosobowego narratora powieści, jego poukładane życie właśnie rozpadło się na kawałki. Okazało się przy okazji, że fundamenty jego małej stabilizacji znów nie dały rady naporowi życia i wszystko trzeba będzie budować od początku. Tylko czy Mattias odnajdzie w sobie siłę, potrzebną do tego, aby znów stanąć na nogi? Niespodziewanie z pomocą przychodzi mu przyjaciel, który zaprasza go pracy w zespole, szykującym się do występu na Wyspach Owczych. Mattias, w charakterze dźwiękowca, miał przebywać w podróży tydzień, został na wyspach zdecydowanie dłużej. Surowy klimat Wysp Owczych, krajobraz przypominający Mattiasowi kosmos (którego jest wielkim fanem), wreszcie napotkani tam ludzie sprawią, że zagubiony w odmętach życia bohater otrzyma szansę wyjścia na prostą. Jedyny warunek? Dać sobie czas na podjęcie ważnych decyzji.
Powieść Johana Harstada okazała się dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. To nie jest prosta historia obyczajowa, choć traktuje o codzienności. Jej siłą jest przede wszystkim kreacja głównego bohatera i słodko – gorzki, momentami melancholijny klimat opowieści. Niespieszna akcja, pełna dygresji i odwołań do przeszłości Mattiasa pozwala bardzo dobrze go poznać i zrozumieć motywy jego postępowania w życiu. Nie bez powodu idolem głównego bohatera jest Buzz Aldrin, drugi człowiek na Księżycu. Mattias pragnie być jedynie trybikiem w machinie życia, nic nieznaczącą odrobiną wszechświata. Imponuje mu fakt, że Aldrin tak bezproblemowo stał w cieniu Armstronga (choć prawda o byciu drugim astronautą była trochę inna). Zachowanie Mattiasa nie spotyka się z aprobatą rodziny i przyjaciół, ale z czasem akceptują jego odmienną wrażliwość i skłonność do rozkawałkowania się, jak o swoich stanach emocjonalnych bohater mówi w rozmowie z ojcem. Aby zrozumieć samego siebie, młody mężczyzna musiał trafić aż na Wyspy Owcze, które dały mu szansę odbycia podróży w głąb swoich emocji. Mattias miał szczęście spotykając na swojej drodze całą barwną galerię mieszkańców, dzięki którym zrozumiał, co tak naprawdę dzieje się z jego życiem i gdzie jest źródło jego ciągłych ucieczek przed światem.
Podczas lektury powieści Johana Harstada Gdzie się podziałeś, Buzzie Aldrinie? wciąż brzmiała mi w głowie piosenka Moby’ego Why Does My Heart Feel so Bad? Skojarzenie fabuły powieści z animowanym teledyskiem pojawiło się u mnie na początku lektury i pozostało do samego jej końca. Książka Harstada ujęła mnie klimatem słodko – gorzkiej opowieści o codzienności, której doświadczamy każdego dnia i wywołała całą gamę emocji. W postaci Mattiasa, jak w soczewce, skupiają się wszystkie bolączki współczesnego świata, dla którego ludzie tacy jak bohater książki, są mało atrakcyjni, żeby nie napisać – niewiele warci. Można próbować nazywać stany emocjonalne Mattiasa, można pokusić się o diagnozę jego lęków, ale lepiej napisać, że to powieść o dojrzewaniu i poszukiwaniu swego miejsca na Ziemi. Najważniejsze, że bohater Harstada zrozumiał, że aby się odnaleźć, trzeba się zgubić, aby móc wrócić, najpierw trzeba wybrać się w drogę.
Zdaję sobie sprawę, że być może Gdzie się podziałeś, Buzzie Aldrinie? nie pojawi się na co drugim koncie na Instagramie, ale głęboko wierzę, że dobra literatura znajdzie drogę do czytelnika. Debiut Johana Harstada to jedna z tych powieści, w którą trzeba (i warto!) się wczytać, aby przeżyć chwilami komiczną, momentami bardzo smutną opowieść o Mattiasie, którego uratowały Wyspy Owcze i ich mieszkańcy. Zadanie wydawało się tak karkołomne, jak zasadzenie drzew na wspomnianych wyspach, ale marzenia i determinacja sprawiają, że niemożliwe staje się wykonalne. Harstad potrafi miksować styl wysoki z popularnym i pisać o trudnych kwestiach bez patosu i zadęcia. Można nie rozumieć życiowych wyborów Mattiasa, ale trudno mu nie kibicować w potyczkach z rzeczywistością. Jak dla mnie, Gdzie się podziałeś, Buzzie Aldrinie? to jedna z ciekawszych powieści obyczajowych, jakie miałem okazję ostatnio przeczytać. I co najistotniejsze, mimo upływu lat od momentu pierwszego wydania – wciąż bardzo aktualna.
Informacje o książce
autor Johan Harstad
tytuł Gdzie się podziałeś, Buzzie Aldrinie?
tytuł oryginału Buzz Aldrin, hvor ble det av deg I alt mylderet?
przekład Karolina Drozdowska
Wydawnictwo Smak Słowa
miejsce i rok wydania Sopot 2019
liczba stron 600
egzemplarz recenzencki
Nowalijki oceniają 5+/6
Dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa za udostępnienie egzemplarza do recenzji